Gdzie jesteśmy w negocjacjach brexitu?
Jesteśmy w trudnym momencie prawdy w niezwykle skomplikowanych i politycznie wrażliwych negocjacjach. Czasu jest mało. Ale z naszego punktu widzenia to jest głównie czas dla Wielkiej Brytanii. Potrzebuje go na przeprowadzanie debaty, której chce parlament. Musimy uszanować ten czas wielkiej demokracji brytyjskiej. Zachowujemy spokój, nie chcemy ingerować w tę debatę, nie chcemy ponaglać. Od pierwszego dnia, jeszcze zanim powierzono mi misję negocjatora, nasza strategia była jasna. Po pierwsze, zachowanie podstaw UE, w szczególności rynku wewnętrznego. Wyjście państwa członkowskiego nie może tych fundamentów naruszyć. To jest nasz obowiązek wobec obywateli, konsumentów, przedsiębiorstw. To zresztą też jest w interesie Wielkiej Brytanii. Po drugie, ambicja osiągnięcia kompleksowego, bezprecedensowego porozumienia o przyszłych relacjach. Dlatego pracowałem nad traktatem o uporządkowanym wyjściu z UE w sposób obiektywny. Nigdy nie kierowała mną chęć zemsty czy ukarania. Każdy z modeli współpracy z krajem trzecim ma właściwą równowagę praw i obowiązków. Korzyści z członkostwa nie mogą być nabyte w przypadku pozostawania poza UE. To nie jest proste porozumienie handlowe, dodajemy do tego porozumienie w sprawie regulacji i ceł, może unię celną, może udział w rynku wewnętrznym. To wszystko jest dostępne. Ale prawdą jest, że nasze fundamenty to rynek wewnętrzny, który nie jest tylko supermarketem. To ekosystem, z identycznymi normami, prawami środowiskowymi, socjalnymi, konsumenckimi, wspólnym nadzorem i sądem. To nie jest tylko strefa wolnego handlu.
Theresa May powiedziała w poniedziałek, że chciałaby innego backstopu (gwarancja polegająca na utrzymaniu unii celnej między Wielką Brytanią a UE, zanim nie zostanie wynegocjowane porozumienie zapewniające nieskrępowany handel między Irlandią a Irlandią Północną – red.), ograniczonego w czasie. Dlaczego nie możemy jej tego dać? Czy to naprawdę naruszałoby fundamenty UE, funkcjonowanie jej rynku wewnętrznego?
Backstop stanowi część traktatu o wyjściu z UE. Nie przez przypadek. Backstop jest polisą ubezpieczeniową, która ma gwarantować pokój i stabilność na irlandzkiej wyspie. Polisą, która ma zapewnić, że żadne hipotetyczne porozumienie o przyszłych relacjach nie doprowadzi do powstania twardej granicy między Irlandią a Irlandią Północną. Ma zachować ducha porozumienia wielkopiątkowego o wspólnej strefie podróżowania (ang. Common Travel Area) i około 140 porozumień o współpracy między różnymi społecznościami. Kiedy się z nimi stykacie, a ja to zrobiłem wielokrotnie, zrozumiecie, że nie chodzi tylko o handel. Przede wszystkim to kwestia ludzka. Osiągnięty pokój musi być trwały, musimy na to uważać. Takie apele tam usłyszałem. Spotkałem się na przykład ze społecznością kobiet w Dungannon i one płakały w mojej obecności: „Nie chcemy, żeby to wróciło". To jest ubezpieczenie, którego nie zamierzamy wykorzystywać. Backstop jest tymczasowy. Tyle że ograniczony nie określoną datą, ale określonym wydarzeniem: specjalnym porozumieniem dla Irlandii lub porozumieniem między UE a Wielką Brytanią, które zagwarantuje, że nie będzie twardej granicy. W międzyczasie musimy znaleźć sposób na jej kontrolowanie. I to jest drugi punkt backstopu. Bo produkt, który znajdzie się w Irlandii Północnej, a pochodzi z Wielkiej Brytanii, automatycznie, przez Irlandię, może znaleźć się w Polsce. I musimy chronić konsumentów i firmy w Polsce, to jest nasz obowiązek traktatowy. Nie tylko kwestie celne, ale też kontrola sanitarna, przestrzeganie standardów technicznych itp. Musimy znaleźć praktyczne rozwiązanie. Najszybciej, jak się da. Ale na ten czas potrzebujemy polisy ubezpieczeniowej w formie backstopu.
Ale nie tylko premier May wspomina o zmianach. Słyszał pan z pewnością o propozycji ministra Czaputowicza, żeby Irlandia sama zaproponowała ograniczenie backstopu w czasie. Pana argumenty są oczywiście racjonalne, ale dziś jesteśmy w innej sytuacji. Przed nami możliwość rozejścia się bez porozumienia. Czy to nie zmienia sytuacji?