Projekt Fideszu zakłada powołanie do życia jednej instytucji – Rady ds. Mediów – która swoim nadzorem objęłaby wszystkie publiczne media. Chodzi m.in. o telewizję MTV, Radio MR i agencję prasową MTI, które dziś rządzone są przez odrębne instytucje.
W skład rady weszłoby pięć osób, których kadencja trwałaby dziewięć lat. Przewodniczącego wybierałby premier. Pozostałych czterech członków komisje parlamentarne. Na opozycję padł blady strach. Ponieważ Fidesz ma w parlamencie ponad dwie trzecie mandatów, w praktyce oznaczałoby to, że całkowicie zdominowałby Radę ds. Mediów.
– Reforma mediów publicznych jest potrzebna, bo nie funkcjonują one prawidłowo. Ale to, co robi Fidesz, jest nieracjonalne i nie do zaakceptowania. Jeszcze się nie zdarzyło, by rząd podejmował decyzje o reformie instytucji państwowych bez konsultacji z innymi partiami – mówi „Rz” Viktor Szigetvari, szef kancelarii socjalisty Gordona Bajnaia, poprzedniego premiera.
Projekt został zgłoszony do parlamentu pod koniec czerwca i od razu wzbudził ogromne kontrowersje nie tylko w kraju, ale i za granicą. Zakładał m.in., co dziś obowiązuje na Słowacji, prawo urzędników do zamieszczania swoich sprostowań, nawet w formie opinii, jeśli jakiś artykuł im się nie spodoba.
– Jeśli zostanie przegłosowany, media publiczne na Węgrzech znajdą się pod kontrolą jednej, potężnej rządzącej partii. To bardzo niepokojące. Dla Węgier będzie to oznaczało krok wstecz na drodze do demokracji – mówi „Rz” Anthony Mills z Międzynarodowego Instytutu Prasy (IPI) w Wiedniu.