Ustawa stanowa przyjęta przez władze Arizony wchodzi w życie już dzisiaj. Do Phoenix zjechały więc grupy oponentów nowego rozwiązania, którzy za pomocą protestów, marszów i modlitw chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec prawa nazwanego w skrócie SB1070. Członkowie organizacji praw człowieka z całych Stanów obawiali się bowiem, że ustawa doprowadzi do dyskryminacji rasowej, a konkretnie, że na celowniku ludzi szeryfa znajdą się głównie Latynosi.
Wczoraj sędzia Susan Bolton unieważniła jednak jeden z najważniejszych przepisów, który nakazywał policjantom, by pytali zatrzymanych z powodu innych wykroczeń o ich status imigracyjny, jeśli będą mieli „uzasadnione podejrzenia”, że mogą być w USA nielegalnie. Osoby, które nie miałyby przy sobie ważnych dokumentów trafiałyby do aresztów. Ten zapis sąd również zakwestionował, uznając, że nienoszenie przy sobie papierów pokazujących status imigracyjny nie może być przestępstwem. Susan Bolton stwierdziła też, że istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że policja aresztowałaby też osoby, które przebywają w USA legalnie.
Wyrok sądu ucieszył administrację Baracka Obamy, która wcześniej uznała, że władze stanu weszły w domenę prawa federalnego. Wczorajsze orzeczenie nie jest jednak ostateczne, a gubernator Arizony zapowiada apelację. – To jeszcze nie koniec walki – stwierdziła Jan Brewer.
Według „Los Angeles Times” rządzący Arizoną republikanie mają nadzieję, że walka z nielegalnymi imigrantami zmniejszy przestępczość i pozytywnie wpłynie na stanową gospodarkę. Szacuje się, że w całych USA nielegalnie mieszka 12 mln osób.
[i]Korespondencja z Waszyngtonu[/i]