W przegłosowanej wczoraj uchwale parlament broni również prawa Katalończyków do „swobodnego wyrażania opinii podczas obywatelskich konsultacji". Znamienne jest, że dokument został przyjęty dokładnie miesiąc przed zaplanowanym na 10 kwietnia referendum niepodległościowym w Barcelonie.
Chociaż będzie to tylko zwykła, niewiążąca konsultacja, obrońcy integralności Hiszpanii już biją na alarm, że liczący 7,5 miliona mieszkańców region robi pierwszy krok do niepodległości. Ich zdaniem, jeśli Madryt nie powstrzyma separatystów, do 2020 roku Katalonia będzie odrębnym państwem.
Plebiscyty, takie jak planowany w Barcelonie, odbyły się już w setkach katalońskich miast i miasteczek, ale zwycięstwo zwolenników odłączenia się od Hiszpanii w liczącej 1,7 mln mieszkańców stolicy regionu z pewnością dodałoby separatystom skrzydeł. Zwłaszcza gdyby organizatorom plebiscytu udało się zmobilizować barcelończyków do masowego pójścia do urn. Niska frekwencja we wcześniejszych referendach upoważniała bowiem przeciwników secesji do zapewnień, że niepodległość w Katalonii nie przejdzie.
Za prawem do samostanowienia głosowali wczoraj rządzący w Katalonii nacjonaliści (CiU), partia Solidaritat, radykalna Republikańska Lewica Katalonii (ERC) oraz zieloni i Zjednoczona Lewica z koalicji ICV-EUiA. Przeciwko byli katalońscy socjaliści (PSC), prawicowa Partia Ludowa (PP) i lokalne, ale nienacjonalistyczne ugrupowanie Ciutadans.
– Nie chcemy być Kosowem – oznajmił lider tej ostatniej partii Albert Rivera. Zauważył, że parlament „nie jest kawiarnią, żeby debatować o mrzonkach". Także Maria de Llanos de Luna z PP oskarżyła kolegów o brak realizmu. Socjalistka Laia Bonet tłumaczyła, że głosowała przeciw uchwale, bo niepodległość osłabiłaby Katalonię.