Chińczycy są przekonani, że władze nie mówią im prawdy o przyczynach katastrofy, do której doszło w sobotę w pobliżu miasta Wenzhou w prowincji Zheijang. Kosztowała ona życie co najmniej 39 osób. Ponad 200 zostało rannych. Zdjęcia z miejsca wypadku, pokazujące robotników zakopujących zniszczone wagony, doprowadziły do powstania licznych teorii spiskowych.
Na portalach internetowych roi się od oskarżeń pod adresem partii komunistycznej. „Chcą ukryć dowody" – pisze jeden z internautów. „Mamy prawo znać prawdę!" – domaga się inny na portalu Sine Weibo (chiński odpowiednik Twittera). Atmosferę podejrzeń podsyciły dyrektywy wydane przez Pekin rodzimym mediom, by nie zajmowały się przyczyną katastrofy, tylko koncentrowały na relacjach z akcji ratunkowej.
Według sondażu opublikowanego wczoraj w „China Daily" aż 98 procent ankietowanych uważa, że wagony zostały zakopane, by zniszczyć dowody. Tylko nieco ponad 1 procent daje wiarę zapewnieniom chińskich władz, że było to konieczne, żeby dźwig mógł dotrzeć do składów, które pozostały na wiadukcie. Dwa superszybkie pociągi spadły z przebiegającego 20 – 30 metrów nad ziemią wiaduktu, gdy w jeden z nich uderzył piorun, powodując awarię.
Na stojący skład najechał z tyłu drugi pociąg. Nagrania wideo umieszczone na portalu YouTube i szybko usunięte przez chińskie władze sugerowały, że w zakopanych wagonach znajdują się ciała ofiar, które miały zniknąć wraz z wrakiem pociągu, by pomniejszyć skutki katastrofy, a zarazem ograniczyć uszczerbek dla wizerunku kraju. Wypadek wyzwolił niespotykane dotąd społeczne emocje, o wiele większe, niż wywołują prześladowania opozycji.
– Chińskie władze nigdy nie obiecywały ludziom praw człowieka. Ale obiecywały im prawa społeczne, dobrobyt i rozwój gospodarczy. Krótko mówiąc: godne życie. Ta katastrofa temu przeczy, dlatego ludzie tak się burzą – tłumaczy w rozmowie z „Rz" dr Steve Tsang, dyrektor China Policy Institute na Uniwersytecie w Nottingham. Według niego nie ulega wątpliwości, że władze usiłują coś ukryć na miejscu wypadku.