Wiceszef polskiego MSZ Krzysztof Stanowski właśnie wrócił z Kenii, gdzie – razem z unijną komisarz ds. pomocy humanitarnej Kristaliną Georgiewą – odwiedził największy obóz dla somalijskich uchodźców. W Dabaab przebywa około 400 tys. Somalijczyków.

– Każdego dnia przychodzi około 1,4 tysiąca nowych osób. Od wszystkich pobierane są odciski palców. Każdy otrzymuje rację żywnościową na 21 dni, dzieci są szczepione. W obozie nie ma epidemii, nie ma też ludzi dramatycznie głodnych – opowiadał wczoraj Stanowski.

W obozie są sklepy, kursują autobusy. Porządku pilnuje 240 policjantów. Dlatego jego zdaniem pomoc humanitarna nie jest tu niezbędna. – Trzeba myśleć o rozwoju. Dać takie wsparcie, by ci ludzie mogli normalnie funkcjonować. Właśnie to podkreślamy podczas polskiej prezydencji – mówił Stanowski. Pomoc jest jednak konieczna, bo na jednego mieszkańca przypada trzech uchodźców z Somalii.

– To tak, jakby do Olsztyna przeprowadził się cały Gdańsk – przyznał wiceszef MSZ. Władze Kenii nie chcą dalszej rozbudowy obozu. Dużo gorzej jest w samej Somalii. Tam jednak wyzwaniem jest samo dostarczenie pomocy. Granica z tym krajem jest zamknięta, z organizacji zachodnich działają tylko dwie: UNICEF i Międzynarodowy Czerwony Krzyż.

– Może dzięki nim możliwe byłoby dostarczenie pomocy. Mądrym posunięciem byłaby też wspólna akcja rządu i organizacji, które mają doświadczenie w Afryce, na przykład PAH – uważa Stanowski.