Przed budynkiem Sądu Najwyższego w stolicy Indii New Delhi eksplodowała bomba umieszczona w walizce pozostawionej przy wejściu. W budynku i wokół niego było pełno ludzi – jak w każdą środę, gdy rozpatrywane są tam pozwy w sprawach naruszenia interesu społecznego. Zamachowcy musieli o tym wiedzieć. Silny wybuch zabił co najmniej 11 osób, ranił 66.
Premier Manmohan Singh oświadczył, że Indie nie poddadzą się terroryzmowi i że zostanie on wytępiony. Władze są jednak bezradne. W ostatnich latach liczba zamachów rośnie, a niektóre z nich – jak zabicie przez terrorystów 166 ludzi podczas ataku w Bombaju – to dowód na to, że mimo czujności indyjskich służb można przygotować perfekcyjny akt terroru.
Zdaniem ekspertów środowy zamach w New Delhi to kolejny przykład bezkarności terrorystów. W maju, a więc zaledwie cztery miesiące temu, dokładnie w tym samym miejscu odpalili oni niewielki ładunek, nie powodując na szczęście żadnych strat.
– To, że ponownie obrali za cel budynek Sądu Najwyższego, świadczy o ich pewności siebie i zdolności do obejścia wszystkich zabezpieczeń – twierdzi Prakasz Singh, emerytowany oficer policji i ekspert ds. bezpieczeństwa.
Zdaniem władz Indii większość ostatnich ataków to robota fundamentalistów z pakistańskiej części Kaszmiru, podobno korzystających ze wsparcia służb wywiadowczych w Islamabadzie. Tym razem zapewne będzie tak samo. Według indyjskich mediów do przeprowadzenia najnowszego zamachu przyznała się organizacja Harkat ul Dżihad al Islami, czyli Islamski Ruch Oporu. Jeśli by się to potwierdziło, oznaczałoby to potwierdzenie pakistańskiego tropu. Harkat ul Dżihad al Islami to grupa założona przez pakistańskich mudżahedinów jeszcze w czasie sowieckiej inwazji na Afganistan. Dziś w wielu krajach jest uważana za organizację terrorystyczną. W czerwcu amerykański bezzałogowy predator zabił jednego z jej dowódców Iljasa Kaszmiriego.