– To regularna bitwa – tak na gorąco relacjonował „Rz" Nazil Chaldżi, przebywający w Kabulu doradca prezydenta Hamida Karzaja. – Słychać eksplozje i serie z karabinów. Wszystko w dzielnicy ambasad, która jest ulubionym celem talibów. Wśród napastników podobno są zamachowcy samobójcy.
Zaczęło się wczesnym popołudniem w okolicy ronda Abdula Haqa, w samym centrum miasta, tuż obok znakomicie strzeżonych ambasad i kwatery głównej NATO. Grupa bojowników uzbrojonych w pasy z ładunkami wybuchowymi, ręczne wyrzutnie granatów i kałasznikowy zabarykadowała się w niewykończonym wieżowcu odległym o kilkaset metrów od amerykańskiej placówki i zaczęła ostrzeliwać okolicę.
Do ataku błyskawicznie przyznali się talibowie. – Dziś o godzinie 13 rozpoczęliśmy zakrojoną na szeroką skalę męczeńską operację, której celem są ośrodki wywiadu obcego i afgańskiego – oświadczył mediom rzecznik rebeliantów Zabihullah Mudżahid.
Był to kolejny skoordynowany atak. Talibowie uderzyli bowiem równocześnie w innych punktach Kabulu. W zachodniej części miasta zamachowiec samobójca wysadził się przy wejściu do posterunku policji. Drugi ranił dwie osoby, wysadzając się przed pobliską szkołą. Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz", władze informowały o jednym zabitym i kilkunastu rannych. Ostateczny bilans nie był znany, bo bitwa między policją a napastnikami ciągle trwała.
– Talibowie chcą nam pokazać, że są silniejsi i że panują nad sytuacją – uważa Chaldżi. – Wiedzą, że wojska koalicji przekazują odpowiedzialność za bezpieczeństwo kraju w nasze ręce, więc chcą przejąć inicjatywę. Ale poradzimy sobie z nimi.