Korespondencja z Waszyngtonu
Barack Obama, wydając zgodę na wartą 5,3 mld dolarów modernizację 145 tajwańskich F-16, starał się pogodzić racje wiernego, małego sojusznika, który chciałby kupić nowiutkie myśliwce, przychylnego Tajwanowi Kongresu oraz potężnych Chin. Pekin wyraźnie ostrzegał Waszyngton, aby nie wzmacniał potencjału obronnego mieszkańców „zbuntowanej prowincji". Czołowy dziennik chińskiej partii komunistycznej „The People's Daily" pisał, że „szaleńcy" na Kapitolu, którzy chcą, aby USA sprzedały Tajwanowi zaawansowane uzbrojenie, igrają z ogniem i mogą zapłacić za to „katastrofalną cenę".
Kompromis wymyślony przez Biały Dom nie wywołuje entuzjazmu ani na Tajwanie, ani w Chinach, ani w Kongresie. Jak jednak zauważa AP, każdy z wielkich graczy powinien go jakoś przełknąć.
Kilka godzin po ogłoszeniu wiadomości o dostawach uzbrojenia władze w Pekinie wezwały tradycyjnie na dywanik amerykańskiego ambasadora, zarzucając USA „poważną ingerencję" w wewnętrzne sprawy Chin. „Występek strony amerykańskiej niechybnie narazi na szwank dwustronne relacje, a także współpracę w dziedzinie wojskowości i bezpieczeństwa" – usłyszał ambasador Gary Locke od wiceszefa chińskiej dyplomacji. Zhang Zhijun zażądał anulowania „błędnej decyzji".
Asertywni Chińczycy
Rozczarowani mogą być też Tajwańczycy. Chiny w szybkim tempie modernizują bowiem swoją armię. Nadal mają też wycelowanych w kierunku wyspy 1500 rakiet. Tajwańskie siły zbrojne, aby móc się bronić przed ewentualnym atakiem, powinny więc mieć jak najnowocześniejszy sprzęt. Tymczasem F-16, którymi teraz latają tajwańscy piloci, są już bardzo wysłużone. W połowie września dwa myśliwce starej generacji roztrzaskały się o góry. I choć dochodzenie w sprawie katastrofy wciąż trwa, to jedną z głównych przyczyn branych pod uwagę przez śledczych jest właśnie przestarzały sprzęt.