Wreszcie dobra wiadomość dla wielbicieli tradycji rosyjskiej armii, która w ciągu ostatnich miesięcy zaczęła żegnać się z tak integralnymi elementami swego image'u, jak wielkie galowe czapki (zwane niegdyś w Polsce lotniskowcami) i automaty Kałasznikowa.
Trzeci przedmiot kojarzący się z rosyjskimi, a przedtem radzieckimi siłami zbrojnymi – charakterystyczny bagnet, a zarazem wielozadaniowy nóż z łukowatym wycięciem na czubku, nadal będzie służył obrońcom ojczyzny.
Rosyjskie Ministerstwo Obrony zaczęło zastanawiać się nad pożegnaniem z bagnetem, gdy wiosną taką decyzję podjęła armia USA. Amerykanie stwierdzili, że na współczesnym polu walki prawdopodobieństwo użycia bagnetu spada niemal do zera. I uznali, że odciążywszy w ten sposób piechura, można dodać mu jeszcze jeden zapasowy magazynek, który w walce przyda się na pewno.
Oczywiście, w obecnych wojnach zdarzają się walki wręcz. W odróżnieniu od dawnych batalii są to jednak z reguły sytuacje wynikające z zaskoczenia i po prostu nie ma czasu na założenie bagnetu. Amerykanie wolą więc szkolić żołnierzy do używania w takich starciach karabinowych kolb.
– Dzisiaj rzucenie kompanii do ataku na bagnety, na przeciwnika po zęby uzbrojonego w broń maszynową, to po prostu samobójstwo – mówi wojskowy ekspert Wiktor Korablin.