Komisja Europejska zarzuca Węgrom łamanie unijnego prawa ustawami o banku centralnym, urzędzie ochrony danych osobowych oraz wieku emerytalnym sędziów. – Jesteśmy gotowi do zmian i do dyskusji z Komisją na ten temat – powiedział wczoraj Viktor Orban, który specjalnie przyjechał do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, żeby wziąć udział w debacie o stanie demokracji w jego kraju.
– W dwóch pierwszych sprawach KE ma silne argumenty prawne. W przypadku sędziów nie ma konkretnych dyrektyw, to raczej kwestia wywierania presji – mówi „Rz" Jacques Ziller, profesor prawa UE na włoskim uniwersytecie w Pawii. Orban gotów jest do zmian. Jeśli nie porozumie się z KE, to ta może skierować sprawę do unijnego sądu. A wtedy Węgrom grożą kary finansowe, choć koncyliacyjne podejście Orbana daje nadzieję na kompromis.
Dla krytyków rządu Orbana ta akcja KE to jednak za mało. Z różnych stron płyną do Brukseli apele o ukaranie Budapesztu nie tylko za łamanie szczegółowych zapisów unijnego prawa w trzech wymienionych dziedzinach. Stawką jest demokracja i prawa człowieka, które zdaniem krytyków są na Węgrzech łamane. Chodzi o nieopisane konkretnymi dyrektywami takie zasady, jak wolność słowa, wolność wyznania, uczciwe wybory. – Gdyby Chorwacja miała rząd Orbana, to nikt nie wpuściłby jej do UE – mówił lider socjalistów Hannes Swoboda. – Faktycznie Unia sprawdza dokładnie kandydatów. Ale jak się jest w środku, to już nikt nie weryfikuje kryteriów wejścia – mówi profesor Ziller.
Dlatego UE powinna sięgnąć do artykułu 7 traktatu o Unii Europejskiej – argumentowała wczoraj europejska lewica. Mówi on o tym, jak można ukarać państwo członkowskie, które nie respektuje europejskich wartości: „poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości".
Procedura jest rozpisana szczegółowo, ale sprowadza się do dwóch kluczowych wniosków. Po pierwsze, kara może być bolesna politycznie, bo państwo straci prawo głosu w Radzie UE. Węgierscy ministrowie mogliby więc przyjeżdżać do Brukseli na posiedzenia tzw. rad sektorowych (finansów, gospodarki, energii, rolnictwa itp.), ale w głosowaniu nad konkretnymi aktami legislacyjnymi ich zdanie nie byłoby brane pod uwagę.