Wilman Villar miał 31 lat. Od września 2011 r. należał do Kubańskiego Związku Patriotycznego.  14 listopada został zatrzymany podczas protestu  w Contramaestre na wschodzie Kuby, skąd pochodził. Kilka dni później w trakcie parodii procesu skazano go na cztery lata więzienia. Trafił do zakładu w pobliżu Santiago de Cuba. 25 listopada ogłosił głodówkę. Ponieważ odmawiał noszenia więziennego uniformu, został wtrącony do celi bez ubrania i nabawił się ciężkiego zapalenia płuc.

Głodówkę prowadził 50 dni. Żądał natychmiastowego uwolnienia. 14 stycznia trafił na oddział intensywnej terapii szpitala w Santiago de Cuba. Był nieprzytomny, lekarze określali jego stan jako krytyczny. W nocy z czwartku na piątek zmarł z powodu sepsy. Służba bezpieczeństwa otoczyła szpital. Nie pozwoliła żonie zobaczyć zwłok Villara.

– Przyjęłyśmy tę wiadomość z wielkim bólem. Umarł już drugi młody człowiek upominający się o prawa człowieka, które gwałci ten reżim – powiedziała „Rz" Berta Soler z ruchu Kobiety w Bieli skupiającego żony i matki kubańskich  więźniów politycznych. Jej organizacja oskarża reżim o niezapewnienie dysydentowi odpowiedniej opieki medycznej. – Do ilu takich tragicznych śmierci musi jeszcze dojść, zanim międzynarodowa wspólnota obudzi się z wygodnego snu, zażąda położenia kresu dyktaturze Castro i pomoże kubańskiemu społeczeństwu zapoczątkować w jego ojczyźnie nową erę: wolności, demokracji i praw człowieka? – pytała urodzona na Kubie republikanka z Kongresu USA  Ileana Ros-Lehtinen.

Kiedy w lutym 2010 r. zmarł po 85 dniach głodówki 42-letni więzień sumienia Orlando Zapata, przez świat przeszła fala oburzenia na reżim, który wymierza swym przeciwnikom drakońskie wyroki, a gdy ośmielą się protestować, pozwala im umrzeć. Protest Zapaty podjął  inny dysydent, Guillermo Farinas. Głodował 135 dni, by zmusić rząd do uwolnienia skazanych w procesach czarnej wiosny 2003 r. Reżim nie chciał  kolejnego męczennika, więc wynegocjował z kubańskim Kościołem i Madrytem porozumienie, na mocy którego dziesiątki więźniów politycznych zostały deportowane do Hiszpanii.

Krajem tym rządzili jednak wtedy socjaliści, teraz zaś  władzę sprawuje prawicowa Partia Ludowa (PP), która nie pójdzie na rękę braciom Castro. A ponieważ to Madryt dyktuje politykę UE wobec Kuby, można oczekiwać, że Bruksela zaostrzy ton. PP już wezwała UE, by zajęła się sytuacją  na wyspie.