Podczas uroczystego posiedzenia parlamentu (Skupštiny) zaprzysiężony został nowy rząd Serbii. Mianowanie członków gabinetu socjalistycznego premiera, 46-letniego Ivicy Dačicia, kończy dwuipółmiesięczny okres politycznej niepewności spowodowanej maratonem rozmów koalicyjnych po wyborach 9 maja.
Ostatecznie powstał rząd firmowany przez trzy ugrupowania: Serbską Partię Socjalistyczną, Serbską Partię Radykalną i Zjednoczone Regiony Serbii. Dominująca rola dwóch pierwszych partii przypomina układ sił z czasów Slobodana Miloševicia, tym bardziej że obecny premier był w latach 90. jego rzecznikiem. Dačić zapewnia jednak, że od tego czasu wiele się zmieniło – i rzeczywiście jako wicepremier i minister spraw wewnętrznych w latach 2008–2012 starał się odciąć od przeszłości.
Obok zachowania równowagi politycznej największym wyzwaniem nowego rządu będzie naprawa stanu gospodarki, która nie może się podnieść od czasu zakończenia wojen bałkańskich. – Problem w tym, że socjaliści i radykałowie demonstrują bardzo prosocjalne nastawienie (np. ratując nierentowne firmy dla ochrony miejsc pracy), podczas gdy liberałowie ze Zjednoczonych Regionów są zwolennikami rozwiązań bardziej wolnorynkowych – mówi w rozmowie z „Rz" ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich Marta Szpala.
Bolączką Serbii są wysokie, sięgające 20 proc. bezrobocie i brak kapitału. Zachodni inwestorzy nie palą się do serbskiej prywatyzacji, a niepewność polityczna ostatnich miesięcy tym bardziej ich zniechęciła.
W tej sytuacji Serbowie zwracają się ku Rosji, którą zawsze uznawali za swojego sojusznika na arenie międzynarodowej. W maju prezydent Tomislav Nikolić obiecał Rosjanom, że jego kraj nigdy nie zostanie członkiem NATO, a od Putina usłyszał, że Moskwa będzie popierać Belgrad w jego polityce wobec Kosowa.