W greckim Ministerstwie Finansów pracuje od poniedziałku siedmioosobowa grupa ekspertów, których zadaniem jest przedstawienie do końca tego roku raportu o tym, czy możliwy jest powrót do starej i wydawałoby się zakończonej sprawy miliardowych roszczeń Grecji od Niemiec.
Miałaby to być rekompensata za zbrodnie i zniszczenia dokonane przez siły niemieckie w okupowanym kraju podczas drugiej wojny światowej. Ateny zapewniają, że nie ma to nic wspólnego z zapaścią finansową Grecji ani też z akcją ratowania zbankrutowanego kraju.
– To sprawa naszego honoru i sprawiedliwości – zapewniał wczoraj „Rz" Panos Trigazis, jeden z liderów opozycyjnego ugrupowania SYRIZA. W tej sprawie rząd ma bezwarunkowe poparcie opozycji, która od dawna domagała się nowej inicjatywy w sprawie odszkodowań. Trigazis jest przy tym przekonany, że sami obywatele Niemiec przychylnie odniosą się do greckich roszczeń, jeżeli tylko poznają wszystkie fakty dotyczącego, jak to określił, „greckiego holokaustu".
Na to się jednak nie zanosi. Greckie żądania są w Niemczech znane od dziesięcioleci. Nieraz prowadziły do napięć pomiędzy Berlinem i Atenami, lecz sprawa wydawała się załatwiona wraz z ubiegłorocznym orzeczeniem Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Jego zdaniem nie istnieją żadne podstawy prawne do żądań odszkodowawczych pod adresem Niemiec za masakrę Waffen-SS w czerwcu 1944 roku w greckiej wiosce Distomo, niedaleko Delf. Zginęło co najmniej 218 osób, a wieś została spalona. Przeżyło niewielu mieszkańców, w tym czwórka dzieci. Krewni ofiar przez lata walczyli o odszkodowanie zarówno w sądach greckich, jak i niemieckich. Greckie, w tym Sąd Najwyższy, uznały ich racje, przyznając odszkodowanie 29 mln euro. Berlin pozostał nieugięty, zasłaniając się immunitetem państwowym, zgodnie z którym osoby fizyczne nie mogą pozywać państw w sporach cywilnych. Niemcy wypłacili też już Grecji dawno temu 115 mln marek reparacji wojennych i uważają od dawna sprawę za zamkniętą.