Według oficjalnej wersji Gan Junyuan został wezwany przez funkcjonariuszy drogówki do opuszczenia miejsca, w którym parkowanie jest zabronione. Odmówił i wdał się w kłótnię. Podczas przepychanki nagle zasłabł i mimo udzielenia mu pierwszej pomocy zmarł na atak serca.

Całkiem inaczej sprawę odebrali mieszkańcy miasta. Według nich Gan zmarł w wyniku brutalnego pobicia przez interweniujących policjantów. W nocy ze środy na czwartek na ulice Lozhou wyszło ok. 10 tys. demonstrantów, którzy starli się z policją. Na zdjęciach opublikowanych w mikroblogu Weibo widać sceny walk i przewrócone radiowozy.

Władze potraktowały incydent poważnie, obawiając się rozszerzenia buntu. Obiecano rzetelne śledztwo. W Chinach co roku dochodzi do kilku tysięcy demonstracji; w większości są to izolowane incydenty. Chińscy komuniści obawiają się jednak, że może dojść do koordynacji protestów, co mogłoby ostatecznie doprowadzić do powstania ponadregionalnego ruchu dysydenckiego.

Władzom zależy na spokoju szczególnie teraz, przed zapowiedzianym na 8 listopada ważnym zjazdem Chińskiej Partii Komunistycznej, który zadecyduje o sukcesji władzy w państwie na kolejne dziesięciolecie. Dlatego do prowincji Syczuan ma się udać Zhou Yongkang, sekretarz partii ds. bezpieczeństwa wewnętrznego, by zalecić lokalnym urzędnikom działania na rzecz „harmonii społecznej i stabilności".