W minionym roku na kontach niemieckich ugrupowań politycznych znalazło się o jedną trzecią mniej pieniędzy przekazanych przez biznes niż rok wcześniej.
Było to odpowiednio 2,03 mln euro w 2011 roku i zaledwie 1,3 mln w roku ubiegłym. Jak na kraj będący największą gospodarką europejską, to sumy doprawdy śmieszne. Taka jest oficjalna statystyka, ale dotyczy ona wyłącznie przekazów ponad 50 tys. euro.
Jedynie takie dotacją są rejestrowane w Bundestagu i trafiają do opinii publicznej. O mniejszych nic nie wiadomo. Wiadomo jednak, że biznes utrzymuje ścisłe kontakty z politykami za pomocą prawie dwóch tysięcy zarejestrowanych przy Bundestagu organizacji lobbystycznych.
Bez szacunku
– Jedno jest pewne, wiele firm nie chce się utożsamiać z określonymi ugrupowaniami w trosce o swój wizerunek. A to dlatego, że partie polityczne cieszą się coraz mniejszym szacunkiem obywateli – tłumaczy „Rz" prof. Gerd Langguth, politolog. Tak więc ani jednej darowizny w wysokości co najmniej 50 tys. euro nie otrzymała w roku ubiegłym postkomunistyczna Lewica.
Co ciekawe, także Zieloni. Za to marginalna Marksistowsko-Leninowska Partia Niemiec otrzymała aż 115 tys. euro od pewnego małżeństwa. Bawarska CSU ma po staremu największe kontakty z biznesem i stąd największe wpływy. Ugrupowanie kanclerz Angeli Merkel CDU o znacznie większej wadze politycznej niż CSU musiało się zadowolić 260 tys. euro. Tyle samo wpłynęło na konto socjaldemokratów z SPD. Blisko związani z biznesem liberałowie z FDP, ugrupowanie zmarginalizowane na własne życzenie, otrzymało całe 205 tys. euro.