Będzie znowu tak, jak w czasach obalonego w wyniku tej rewolucji Muammara Kaddafiego - Libia będzie niedostępna. Zgodnie z zapowiedzią rządu - przez cztery dni, licząc od jutra od 14:30. Dotyczy to granic lądowych z krajami sąsiedzkimi, Tunezją i Egiptem, gdzie ponad dwa lata temu też były rewolucje. I gdzie z okazji drugiej rocznicy doszło do krwawych zamieszek.
Libia będzie też niedostępna drogą lotniczą, co zapowiedział premier Ali Zeidan.
Dwa lata temu też dziennikarze nie mogli dolecieć ani do Trypolisu, gdzie Kaddafi był nadal mocny i groźny, ani do Bengazi, głównego miasta Cyrenajki, czyli wschodniej Libii, gdzie zaczął się bunt. Nazwany Rewolucją 17 Lutego, bo na ten dzień zwołano protest wzorowany na tych z Tunezji i Egiptu. Ale już 15 lutego doszło do pierwszych wystąpień.
Dziś nie chodzi zapewne wyłącznie o dziennikarzy, ale także o zagranicznych wichrzycieli (w domyśle dżihadystów). Choć można przypuszczać, że nadmiar świadków nie jest mile widziany i przez obecne władze, tym razem wybrane całkiem demokratycznie. Nie są to władze islamistów, choć ich wpływy w parlamencie są duże. Rząd nie jest w stanie kontrolować całego kraju, są miasta i regiony, w których uzbrojone po zęby lokalne milicje robią, co chcą.
Władze szczególnie boją się wystąpień federalistów w Cyrenajce (część z nich to tak naprawdę separatyści, poczucie odrębności na wschodzie jest silne). Niektórym marzy się zresztą druga rewolucja.