Piotr Kowalczuk z Rzymu
Jeszcze tydzień temu Włosi cieszyli się, że 62 dni po wyborach powstał wreszcie posiadający większość parlamentarną rząd. Entuzjastycznie zareagowali unijni partnerzy Italii, giełda i rynki finansowe.
Jednak już po kilku dniach okazało się, że we włoskich warunkach niezwykle trudno zrealizować niemiecką ideę Wielkiej Koalicji – harmonijnej współpracy lewicy i prawicy dla dobra kraju – z powodu partyjnego egoizmu i braku odpowiedzialności polityków.
Pierwszą kością niezgody, i to już nazajutrz po zaprzysiężeniu rządu, stał się przywrócony przez poprzedni rząd Maria Montiego podatek od pierwszej nieruchomości, tzw. IMU. Filarem populistycznej, choć niezwykle skutecznej kampanii wyborczej Berlusconiego, dzięki której zmniejszył straty z 12 do 0,3 punktu procentowego, była obietnica zniesienia podatku i zwrotu już zapłaconego w ubiegłym roku. W dużych miastach chodzi o nawet 1500–2000 euro. Premier Letta zamroził na razie podatek i obiecał go po konsultacjach w rządzie zmienić. Berlusconi oświadczył, że jeśli jego obietnice wyborcze nie zostaną spełnione, wycofa poparcie dla rządu, choć zdaniem większości ekspertów budżetu państwa na taką hojność nie stać.
Drugim polem nabrzmiewającego konfliktu jest tzw. Konwent i osoba jego przewodnic zącego. Premier Letta, przymierzając się do zmiany przestarzałej i nieefektywnej architektury państwa, jako że wymagają zmian w konstytucji, postanowił powołać w tym celu pozarządowe gremium autorytetów i ekspertów. Chodzi o ważne reformy, które z jednej strony zmniejszyłyby koszt funkcjonowania państwa, a z drugiej przyśpieszyły ścieżkę legislacyjną, m.in. o likwidację kosztownej, a nieprzydatnej we włoskich warunkach do niczego struktury prowincji (powiatów), redukcję liczby parlamentarzystów o połowę, przemienienie Senatu, który odgrywa rolę taką samą jak Izba Deputowanych, w przedstawicielstwo regionów (województw) na wzór niemieckiego Bundesratu.