To, że w okresie zagrożenia i katastrof politycy starają się pokazać jako doskonali organizatorzy i odpowiedzialni przywódcy, jest rzeczą naturalną, jednak zaangażowanie Viktora Orbána w walkę Węgrów z największą powodzią w historii ich kraju musi budzić szczególne uznanie.
Orbán na wałach
Premier narzucił ostre tempo. Codziennie rano prowadzi konferencję prasową, potem pojawia się w gumowych kaloszach w najbardziej newralgicznych punktach zmagań z żywiołem. Do późna odwiedza zagrożone tereny, bierze udział w naradach, bywa, że osobiście wydaje polecenia. Oczywiście skrzętnie odnotowują to media publiczne.
Komentator niemieckiego dziennika „Frankfurter Allgemeine" napisał, że Orbán „przesadza z gorliwością", jednak na Węgrzech mało kto czyni mu z tego zarzut. Wręcz przeciwnie – od czasu, gdy wdzięczność narodu za walkę z groźną powodzią zyskał wielki XIX-wieczny reformator hrabia Wesselenyi, stanie na pierwszej linii walki z żywiołem jest postrzegane jako wręcz obowiązek polityków.
Podobnie jak premier pokazać w roli zaangażowanych obywateli starają się także przywódcy wszystkich liczących się ugrupowań politycznych. W wiadomościach telewizyjnych widać sypiącego piasek do worków byłego lewicowego premiera Ferenca Gyurcsánya i przewodniczącego partii socjalistycznej (MSzP) Attilę Mesterházya koordynującego prace ochotników. Wszyscy ważniejsi politycy są obecni w mediach społecznościowych, ale nawet na tym polu nikt nie może pobić Orbána, który codziennie nawet kilka razy informuje internautów na Facebooku o swoich wizytach i decyzjach.
Trzeba było wielkiej narodowej solidarności w walce z powodzią, by skłóceni od lat na śmierć i życie węgierscy politycy zakopali topór wojenny. Już tydzień temu Mesterházy w imieniu swojej partii ogłosił, że w obliczu katastrofy zawiesza wszelkie działania krytyczne wobec rządu.