Jerzy Haszczyński z Kairu
Relacje wideo wysłannika „Rzeczpospolitej"
Oficjalnie liderzy Bractwa Muzułmańskiego nawołują zwolenników obalonego w zeszłym tygodniu prezydenta Mohameda Mursiego, by „wszystkimi możliwymi pokojowymi środkami” walczyli o przywrócenie go do władzy. Mniej oficjalnie niektórzy jego przedstawiciele mówią, że niekoniecznie muszą być to środki pokojowe, bo tymi się już nic osiągnąć nie da – Bractwo jest całkowicie izolowane, a przywódcy prześladowani.
Groźby pod adresem armii wyrywały się jednemu brodatemu sympatykowi Bractwa, którego spotkałem podczas demonstracji pod meczetem Rabaa al-Adawija – najważniejszym w Kairze miejscu oporu zwolenników Mursiego. – Armia przekroczyła czerwoną linię – mówił. W poniedziałek podczas strzelaniny pod koszarami Gwardii Republikańskiej zginęło około 50 demonstrantów popierających Mursiego, a kilkuset zostało rannych. Jeden z liderów Bractwa Esam al-Erian zapowiedział, że nie jest ono zainteresowane startem w przyśpieszonych wyborach, które za mniej więcej pół roku chciałby zwołać tymczasowy prezydent Adli Mansur. Przedstawił on plan dochodzenia do wyborów – poprzez wcześniejsze referendum w sprawie nowej konstytucji – kilkanaście godzin po strzelaninie.
Demonstracje, które tu obserwowałem, były faktycznie pokojowe. Jedyni uzbrojeni sympatycy Mursiego, jakich widziałem, to ci, którzy kontrolują wchodzących na teren w okolicy meczetu Rabaa al-Adawija. Oni mają długie pałki czy pręty w rękach.