Europa znała do tej pory model władcy rządzącego aż do śmierci. Rok 2013 przyniósł znaczące zmiany. Odejście na papieską emeryturę Benedykta XVI, przekazanie władzy synowi przez holenderską królową Beatrix, wreszcie zapowiedziana ponad tydzień temu abdykacja króla Belgów. Wszyscy oni uznali, że są zbyt starzy i zmęczeni, żeby poprawnie wykonywać swoje funkcje.
– Król powiedział nam, że jest bardzo, bardzo zmęczony. Ma problemy, żeby wytrwać zbyt długo w pozycji stojącej, coraz ciężej mu się poruszać, nie jest w stanie wyjeżdżać w oficjalne podróże – relacjonował uczestnik spotkania Alberta II z premierem i jego najbliższymi współpracownikami. Oficjalne przekazanie władzy najstarszemu synowi Filipowi nastąpi 21 lipca w dniu święta narodowego Belgii.
541 dni rządowego kryzysu
Monarchia w Belgii, podobnie jak samo państwo nie może poszczycić się długą historią. Pierwszy król, Leopold z dynastii Koburgów, wstąpił na tron w 1831 roku, rok po powstaniu Belgii. Od początku jego rola była bardziej ceremonialna, bo kraj zyskał ustrój monarchii konstytucyjnej. A on sam, i wszyscy jego następcy, posługiwał się tytułem króla Belgów, a nie króla Belgii. Żeby nie stwarzać mylnego wrażenia władzy nad federalnym krajem.
Paradoksalnie jednak to właśnie w tej monarchii, od początku konstruowanej jako słaba, funkcja króla jest dziś najważniejsza w Europie. To efekt permanentnego kryzysu politycznego w tym szarpanym konfliktem językowym kraju. Stworzenie rządu po wyborach parlamentarnych staje się za każdym razem coraz trudniejsze, a to właśnie król regularnie spotyka się z kolejnymi kandydatami na premiera i odgrywa ważną rolę w próbach sformowania koalicyjnego gabinetu.
Sam Albert II przyznał zresztą, że jego zmęczenie to nie tylko efekt podeszłego wieku, ale też wyczerpania kryzysem rządowym. Po wyborach w 2010 roku próby sformowania rządu trwały 541 dni. Sędziwy monarcha wie, że na wiosnę 2014 roku nie da już rady pomagać politykom i chce to zadanie zostawić swojemu synowi. To poważny problem dla belgijskiej klasy politycznej. Do tego stopnia, że premier Elio Di Rupo chciał ponoć namawiać króla, żeby ten poczekał ze swoją decyzją jeszcze rok. Ale gdy zobaczył zmęczonego życiem człowieka, zrezygnował.