Mimo trwającej od piątkowego wieczoru krwawej konfrontacji z siłami bezpieczeństwa zwolennicy Bractwa Muzułmańskiego i obalonego prezydenta Mursiego nie zamierzają przerwać protestu. Po serii ostrych starć w piątek i sobotę niedziela okazała się nieco spokojniejszym dniem.
Demonstranci tłumnie koczujący od trzech tygodni w okolicy meczetu Rabaa al-Adawija ogłosili „protest siedzący", wstrzymując się od grożących nowymi starciami marszów. Nie wiadomo jednak, czy spokój nie okaże się znów jedynie ciszą przed burzą, przywódcy islamistów wygłaszają bowiem bojowe przemówienia dla podtrzymania ducha oporu. Z drugiej strony minister spraw wewnętrznych Mohamed Ibrahim wezwał zwolenników Bractwa do rozejścia się i zagroził, że w razie odmowy zostaną „rozproszeni siłą".
Najtragiczniejszym dniem w dwuletniej historii zamieszek i protestów od czasu obalenia prezydenta Hosni Mubaraka w lutym 2011 r. była ostatnia sobota. Według informacji egipskiego ministerstwa zdrowia śmierć poniosło 78 osób, kilkaset zostało rannych. Bractwo Muzułmańskie potwierdziło zgon 61 osób, ale jego przedstawiciele uznali, że kolejnych 60 osób jest „w stanie śmierci klinicznej". Także lekarze udzielający rannym pomocy medycznej twierdzą, że zabitych było ponad stu.
Większość ofiar zginęła w trakcie starć w Kairze od strzałów w głowę lub klatkę piersiową, co oznacza, że siły bezpieczeństwa przyjęły taktykę twardej rozprawy z przeciwnikami i nie można mówić o przypadkowych ofiarach rozpraszania demonstracji. – Oni otrzymali rozkaz strzelania, by zabijać – powiedział rzecznik Bractwa Muzułmańskiego Gehad el-Haddad.
Dowódcy wojska, z generałem Abulem Fattahem al Sisim na czele, którzy de facto kierują Egiptem od czasu obalenia 3 lipca prezydenta Mohameda Mursiego, najwyraźniej poczuli się zmobilizowani do ostrzejszej rozprawy z islamistami po masowych demonstracjach poparcia dla działań armii zorganizowanych w piątek.