W ten sposób Barack Obama z trzyletnim opóźnieniem realizuje swoja obietnicę, że osobiście włączy się do akcji promowania ekologicznej energii. O tym, że osobiście chce dawać przykład dbającym o środowisko naturalne Amerykanom prezydent mówił już w 2010 r.
Rzecznik Białego Domu potwierdził informacją, jednak bez podawania szczegółów. Wiadomo tylko, że paneli ma być od 20 do 50 i będą "wyłącznie amerykańskiej produkcji".
"Lepiej późno niż wcale" - skomentowali decyzję Bill Kibben, aktywista organizacji ekologicznej 350.org przypominając, że przed prezydentem panele słoneczne zamontowało na dachach swoich domów 1,5 mln Amerykanów, tak więc mówienie o "dawaniu przykładu" jest dziś mocno przesadzone. Jeszcze popularniejsze, zwłaszcza na południu Stanów Zjednoczonych są kolektory do podgrzewania wody.
To prawda, że na siedzibie prezydentów USA znajdowały się już raz kolektory słoneczne. 32 elementy do podgrzewania wody umieszczono za prezydentury Jimmiego Cartera. Zostały one jednak zdemontowane za czasów niechętnego ekologii Ronalda Reagana bowiem rzekom szpeciły budynek. Scena demontażu paneli uwieczniona przez szwajcarskiego filmowca-dokumentalistę była później pokazywana jako negatywny przykład braku troski o środowisko.
Decyzja prezydenta Obamy została z zadowolenie przyjęta przez producentów paneli jako dobra promocja ich branży, która zatrudnia w USA 120 tys. pracowników.