Już od kilku tygodni było wiadomo, że amerykańska Narodowa Agencja ds. Bezpieczeństwa (NSA) śledzi miliony połączeń telefonicznych i e-maile w Brazylii. Kroplą, która przelała czarę goryczy, było ujawnienie przez sieć telewizyjną Globo slajdów z prywatnych e-maili Rousseff i jej najbliższych współpracowników.
Osobista interwencja Baracka Obamy, który przez 20 minut rozmawiał telefonicznie z panią prezydent, nie pomogła: do zaplanowanej na październik wizyty, jedynej w tym roku, która miała mieć status „państwowej”, nie dojdzie. Rząd brazylijski wezwał także ambasadora USA w Brazylii Thomasa Shannona, aby przekazać wyrazy oburzenia. Źródła rządowe zasygnalizowały ponadto, że nie dojdzie do skutku wielomiliardowy kontrakt na zakup 36 myśliwców F-18. W zamian Brazylijczycy kupią porównywalne maszyny albo od Francuzów, albo od Szwedów.
Spór między dwoma największymi krajami obu Ameryk próbował w ostatnich tygodniach załagodzić sekretarz stanu John Kerry. Obiecał, że Waszyngton dokona „przeglądu” swojej aktywności szpiegowskiej. Jednak szef amerykańskiej dyplomacji nie podjął żadnych zobowiązań co do zaprzestania inwigilacji Brazylii. Dlatego jego deklaracja została uznana przez Rousseff za niewystarczającą.
– Z naszego punktu widzenia to jest niedopuszczalne pogwałcenie brazylijskiej suwerenności – uznał minister spraw zagranicznych Luiz Alberto Figueiredo.
Informacje ujawnione przez Snowdena pokazują, że Waszyngton inwigiluje w równie dużym stopniu Meksyk i inne kraje latynoskie, co Brazylię. Tylko jednak ten ostatni kraj zdobył się na tak stanowczą reakcję wobec Amerykanów. To przejaw rosnącej pewności siebie państwa, które pod rządami poprzednika Rousseff, Luiza Luli da Silvy, stało się szóstą co do wielkości gospodarką świata i może wkrótce wyprzedzić pod tym względem już nie tylko Wielką Brytanię, ale i Francję.