Jak alarmuje opozycyjna gruzińska sieć telewizyjna Tabula, od kilku tygodni rosyjscy żołnierze wytyczają nowy przebieg granicy między kontrolowaną przez Kreml Osetią Południową i Gruzją. Linia zasieków jest przesuwana przynajmniej o kilkaset metrów na południe. W ten sposób przez teren Osetii będzie teraz przebiegał 1,6 km ropociągu Baku-Supsa, który należy do BP i innych zachodnich koncernów.
Gruzińskie władze próbują robić dobrą minę do złej gry. Wiceminister ds. energii Elia Elochwili twierdzi, że taka zmiana nie oznacza wiele bo ropociąg jest zakopany w ziemi. Eksperci uważają jednak inaczej. Przypominają, ze już w czasie wojny w 2008 roku Rosjanie zrzucili kilka bomb w okolicy ropociągu aby pokazać, że strategiczne projekty energetyczne Zachodu zawsze będą uzależnione od Kremla. Teraz wykazać to będzie im jeszcze łatwiej.
Moment akcji nie jest przypadkowy. Urzędujący od ub.r. premier Bidzina Iwaniszwili chce poprawić stosunki z potężnym sąsiadem z Północy, ale nie rezygnuje też z planów zawarcia umowy stowarzyszeniowej z UE i przystąpienia do NATO. Siłową metodą Rosja już zmusiła do zmiany stanowiska w tej sprawie Armenię.
Rosjanie tłumaczą jednak, że zmiana granicy to tylko dostosowanie jej przebiegu do czasów ZSRR, gdy w ramach radzieckiej Gruzji istniała autonomiczna Osetia Południowa. Mapy potwierdzają to, co mówi Kreml.
Jednak z punktu widzenia prawa międzynarodowego, to Kreml jest w błędzie. Pięć lat temu Władimir Putin obiecał bowiem występującemu w imieniu Unii prezydentowi Francji Nicolasowi Sarkozy'emu, że jego wojska opuszczą Osetię Południową i powrócą na pozycje zajmowane przez wojną. Tak się jednak nie stało: Kreml kontroluje wciąż 1/5 terytorium Gruzji. W samej Osetii Południowej stacjonuje 4 tys. rosyjskich żołnierzy. Zajmują oni ponadto Abchazję.