Policjanci nie chcieli czekać ani chwili. Zatrzymali autokar wiozący dzieci na szkolną wycieczkę i na oczach całej klasy wyprowadzili Leonardę. Stąd, wraz z rodzicami, została odstawiona na granicę.
15-latka co prawda nie pochodzi z Rumunii – jej ojciec, jak się później okazało mylnie, twierdził, że przyjechał z Kosowa. Ale w oczach przeciętnego Francuza jest przede wszystkim Romką, częścią narastającej fali imigrantów, których koczowiska są coraz częściej widoczne na obrzeżach francuskich miast. I właśnie z tego powodu powinna być traktowana bez żadnych sentymentów.
Rumun utożsamiany z Romem
Co prawda pod naciskiem części opinii publicznej sprawą musiał osobiście zająć się François Hollande. Prezydent zapowiedział nawet, że jeśli Leonarda tego zechce, będzie mogła wrócić, aby skończyć francuską szkołę. Oferta jest jednak czysto teoretyczna, bo zakaz wjazdu został utrzymany dla rodziny dziewczynki. Leonarda już zresztą zapowiedziała, że w tej sytuacji z zaproszenia prezydenta nie skorzysta.
– Od północy 31 grudnia Francja, tak jak pozostałe kraje Unii, będzie musiała otworzyć swój rynek pracy dla Rumunów i Bułgarów. To temat tak zapalny, że żaden polityk nie może pozwolić sobie na pobłażliwość w tej sprawie – mówi „Rz" Jean-Thomas Lesueur, ekspert Instytutu Thomasa More'a w Paryżu.
Oba bałkańskie kraje, podobnie jak Polska po 2004 roku, musiały pogodzić się z siedmioletnim okresem przejściowym w sprawie swobody zatrudnienia po przystąpieniu do Unii. Jego termin upływa właśnie teraz. Jednak na tym kończą się analogie między Rumunami i Bułgarami a nami. Z dochodem 21 tys. dolarów na mieszkańca Polska dobiła do poziomu najbiedniejszych państw „starej" Europy: Grecji czy Portugalii. Rumunów (12,5 tys. dolarów) i Bułgarów (14 tys. dolarów) wciąż dzieli od nich przepaść.