Amerykański plan, podaje izraelski portal ynet, przewiduje wymianę terytoriów. Izrael miałby oddać Palestyńczykom część pustyni Negew. Pozwoliłoby to uniknąć usunięcia z Zachodniego Brzegu Jordanu znacznej części żydowskich osadników, według cytowanego amerykańskiego negocjatora Martina Indyka – aż 75 do 85 procent z nich (włącznie z Jerozolimą Wschodnią mieszka ich tam około pół miliona).
Oznaczałoby to, że Izrael, nie tylko w odniesieniu do Jerozolimy, nie wróciłby do granic z roku 1967, kiedy w wyniku wygranej wojny z państwami arabskimi zajął między innymi Zachodni Brzeg i oddaną już ponad osiem lat temu Palestyńczykom Strefę Gazy.
– Hasło „wymiana ziemi" brzmi kusząco, problemy zaczynają się, gdy przychodzi omawiać szczegóły. Może Amerykanie mają na myśli teren leżący przy Strefie Gazy, ale nie sądzę, by Fatah (z jego przedstawicielami odbywają się negocjacje) chciał powiększać teren swego wroga Hamasu – podkreślił prof. Inbar.
Izraelczycy są też sceptyczni wobec przedstawionego przez prezydenta Autonomii Palestyńskiej na łamach „New York Timesa" pomysłu, by przyszłe państwo palestyńskie było chronione przez wojska NATO. Mają złe doświadczenia z siłami międzynarodowymi w regionie. Jak ironizuje Efraim Inbar, gdy niedawno na Wzgórzach Golan rozległy się prawdziwe strzały, pokojowe oddziały austriackie stamtąd wyjechały.
Mahmud Abbas we wspomnianym wywiadzie dla „NYT" wykluczył możliwość uznania, że Izrael jest państwem żydowskim. Premier Benjamin Netanjahu uznał za absurdalne, by on miał się podpisać pod utworzeniem państwa narodowego dla Palestyńczyków bez wzajemnego uznania, że Izrael jest państwem Żydów.