W największych miastach kraju, obok Albanii i Kosowa najbiedniejszego w Europie (nie licząc państw powstałych po rozpadzie ZSRR), tysiące ludzi protestowało przeciwko złej polityce gospodarczej władz i wielkiemu bezrobociu.

Zaczęło się w środę w 120-tysięcznej Tuzli na północy, gdzie zamknięto dwie ważne fabryki, a już wcześniej połowa mieszkańców nie mogła tam liczyć na pracę.

Protesty się zradykalizowały, doszło do ataków na budynki rządowe i podpaleń. Rozlały się po innych miastach Federacji Bośni i Hercegowiny, która jest zarządzaną przez Muzułmanów i Chorwatów jedną z dwóch części Bośni i Hercegowiny (druga to Republika Serbska). Zgodnie ze skomplikowanym systemem administracyjnym wypracowanym po zakończeniu w połowie lat 90. wojny domowej Federacja dzieli się z kolei na 10 kantonów z własnymi rządami. W wyniku zamieszek premierzy trzech kantonów podali się do dymisji, w sobotę najważniejszy z nich – szef kantonalnego rządu Sarajewa Suad Zeljković.

W sobotę dochodziło jeszcze do protestów, ale na mniejszą skalę i raczej pokojowych. Po poprzednich protestach pozostały spalone gmachy rządowe, niektóre, jak w Mostarze, całkowicie wypalone.

– Jeżeli nie weźmiemy się za zwalczanie korupcji i poprawę życia obywateli, to będziemy mieli do czynienia ze społecznym tsunami – przestrzegł w telewizji minister bezpieczeństwa Fahrudin Radončić.