Wezwanie drogą radiową do lądowania, wysłanie samolotów przechwytujących, ostrzeżenie strzałami ostrzegawczymi, a na koniec zestrzelenie – tak wygląda procedura postępowania wobec statku powietrznego porwanego przez terrorystów.
Przepisy w tej sprawie uchwalono w 2004 r., a teraz zamierza je rozszerzyć MON. Mają przewidywać nawet sytuację, gdy terroryści opanują balon albo szybowiec. O potrzebie załatania luk w prawie mówi nawet opozycja. Jednak pojawiają się też głosy, że tak szczegółowe prawo nie jest nam potrzebne.
Przepisy sprzed dziesięciu lat przyjęto w odpowiedzi na zamachy z 11 września 2001 r. w USA. Swoje prawo zmieniały wtedy też inne państwa, m.in. Rosja i Niemcy.
Wprowadzona przez ekipę SLD procedura dotyczy nie tylko samolotu porwanego przez terrorystów, ale każdej innej maszyny, która w nieuprawniony sposób pojawia się w naszej przestrzeni powietrznej. Procedurę można skrócić, a maszynę zestrzelić od razu, gdy samolot dokonuje zbrojnej agresji przeciwko celom położonym na terytorium RP albo gdy celem załogi jest akt terroru.
Przepisy znajdują się jednak w ustawie o ochronie granicy państwowej, więc nie przewidują sytuacji, gdy użyty przez terrorystów samolot nie przylatuje z zagranicy, a wystartował z lotniska na terenie Polski. Nie dotyczą też maszyn, które są zarejestrowane w Polsce albo mają celowo zakryte znaki rozpoznawcze.