"Jest ich legion. Celowo rozpoczynają kłótnie i tworzą napiętą atmosferę. Są oni finansowani przez firmę, która ma ukryty związek z Kremlem. Działają zarówno na naszych forach, jak również New York Times, CNN i The Huffington Post" – pisze Washington Post. Gazeta wskazuje również na to, że "rosyjskich trolli" można rozpoznać po przekleństwach, kiepskim angielskim, bezsensowności komentarzy i prorosyjskich treściach o imperialnym charakterze.
O obecności w sieci rosyjskich trolli, finansowanych przez Kreml, poinformowali hakerzy „Anonymous International". Zdobyli dowody na to, że działania „sponsorowanych interautów" kontrolowała rosyjska Agencja Badań Internetowych, której biuro mieści się na przedmieściach Sank Petersburgu. Po złamaniu poczty elektronicznej współpracowników tej firmy, hakerzy wrzucili do sieci udokumentowane sprawozdania z działalności adresowanej do niejakiego pana Wołodina. Prawdopodobnie chodziło o zastępcę szefa administracji rosyjskiego prezydenta Wiaczesława Wołodzina.
Według „Anonymous International", każdy „troll", zatrudniony w peterburskiej firmie, miał codziennie pozostawiać co najmniej 50 komentarzy pod różnymi artykułami, prowadzić sześć profili na Facebooku i dziesięć kont na Twitterze, pozostawiając na każdym z nich minimum trzy wpisy dziennie. Co interesujące, cała ich aktywność miała się opierać na przesłaniu: „Kocham Rosję" lub „Rosja jest w porządku".
Działalność rosyjskich „trolli" koncentruje się obecnie wokół sytuacji na Ukrainie. Celem ataków "troli" padają często publikacje na ten temat w zachodnich mediach.
"Jest nas milion, wszyscy jesteśmy Rosjanami i nie będziemy całować d... zachodnim zwierzchnikom ukraińskiego cukierkowego prezydenta. Chcemy powrotu do wielkiego imperium. Co z tym mamy zrobić?" – właśnie taki komentarz został pozostawiony pod artykułem Washington Post dotyczącym sytuacji na Ukrainie.