Rz: Po ostatnich wyborach w węgierskim MSZ zaszły duże zmiany. Jest pan nowym szefem resortu (choć nie nowym członkiem rządu), jest wielu nowych ludzi. Czy to zapowiedź korekt w polityce zagranicznej?
Tibor Navracsics:
Będę chciał kontynuować pracę Jánosa Martonyiego, mojego poprzednika, który był znaczącą postacią w dyplomacji węgierskiej po 1989 r. Opieramy się na potrójnym konsensusie, którego podstawę stanowi integracja euroatlantycka. Oprócz niej ważną rolę odgrywa współpraca regionalna w Europie Środkowej, a także reprezentowanie i obrona interesów mniejszości węgierskiej poza granicami kraju. Jeśli zaś chodzi o zmiany, to wiążą się one nie tyle z korektą kierunku, ile raczej z czynnikiem ludzkim. Należę do innego niż mój poprzednik pokolenia, mam odmienne doświadczenia życiowe. W szczegółach realizacja polityki zagranicznej może więc nieco się różnić, lecz na pewno będę kładł nacisk na kontynuację.
Pańskim zastępcą został Péter Szijjártó, były minister w Kancelarii Premiera promujący tzw. politykę wschodniego otwarcia. Czy oznacza to, że ten kierunek zostanie szczególnie wzmocniony?
Do tej pory zagranicznymi kontaktami ekonomicznymi oprócz MSZ zajmowały się też urząd premiera i resort gospodarki narodowej. Do tego kontakty kulturalne były w gestii Ministerstwa Administracji. Teraz wszystkimi tymi obszarami zajmować się będzie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Jednym z takim obszarów jest oczywiście to, co nazywamy otwarciem na Wschód. Obecnie 80 proc. naszego eksportu trafia do państw Unii Europejskiej, co z jednej strony jest czynnikiem pozytywnym, bo to rynki wymagające, z drugiej jest też pewnym ograniczeniem. Dlatego chcielibyśmy obecną proporcję 80 do 20 proc. zmienić na 66 do 33 proc. Oznacza to, że przy zachowaniu rynków na Zachodzie planujemy zwiększenie swojej obecności gospodarczej w krajach Azji, Pacyfiku, na obszarze posowieckim, w państwach arabskich i na Bałkanach.