Rząd federalny zareagował na ujawnione ostatnio przypadki działalności amerykańskich tajnych służb zapowiedzią dofinansowania kontrwywiadu i rozszerzenia jego działalności na kraje sojusznicze, ale eksperci są przekonani, że nie dojdzie do zwrotu o 180 stopni. Brakuje na to pieniędzy i możliwości.
Większe pieniądze to nie wszystko
Kto chciałby rozbudować niemiecki kontrwywiad cywilny i wojskowy tak, aby skutecznie chronił kraj przed "nadmiernym" wścibstwem tajnych służb także krajów sojuszniczych, ten potrzebuje do tego o wiele więcej pieniędzy, wyszkolonego personelu i specjalistycznego sprzętu niż do tej pory.
Teoretycznie jest to możliwe, w praktyce jednak - niewykonalne, twierdzą zgodnym chórem eksperci. Nie ma wątpliwości, że rządząca obecnie koalicja chadecko-socjaldemokratyczna mogłaby bez przeszkód przeforsować w Bundestagu zwiększenie etatu Federalnej Służby wywiadowczej (BND) i Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV). Cały szkopuł jednak w tym, że minister finansów musiałby długo szukać pieniędzy na ten cel. Ale nawet gdyby je znalazł, nie znaczy to jeszcze, że Niemcy zaczęłyby z miejsca prowadzić wywiad globalny na taką skalę, na jaką uprawiają go USA, Rosja i Chiny. Na szczęście nie jest to potrzebne. Niemcy mogą trzymać się dotychczasowej linii postępowania i zwracać uwagę głównie na działalność tajnych służb Rosji, Chin i Iranu, ale też o wiele uważniej niż do tej pory przyglądać się działaniom państw sojuszniczych z USA na czele.
Wprowadzenie poprawek jest konieczne, ale przestawienie kontrwywiadu o 180 stopni i zwrócenie go także przeciwko sojusznikom z NATO, tak jak sugerują to szef Urzędu Kanclerskiego Peter Altmaier, Szef MSW Thomas de Maiziére i szef MSZ Frank-Walter Steinmeier, wymaga najpierw udzielenia odpowiedzi na parę podstawowych pytań.