Stosunki na linii Warszawa–Londyn nie były w ostatnich miesiącach dobre. Aby odzyskać część eurosceptycznego elektoratu popierającego populistyczną Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, premier David Cameron oskarżył Polaków mieszkających na Wyspach o nadużywanie zabezpieczeń socjalnych i zapowiedział zaostrzenie systemu ich przyznawania. Piętnowanie w taki sposób polskiej mniejszości za niedopuszczalne uznał z kolei Donald Tusk. I to tym bardziej, że z danych samych brytyjskich władz wynika, iż polscy emigranci o wiele więcej wpłacają do budżetu Zjednoczonego Królestwa, niż z niego otrzymują. Mimo to Cameron Tuskowi nie darował: podczas ostatniego szczytu w Brukseli miał ostro przeciwstawić się kandydaturze polskiego premiera na przewodniczącego Rady Europejskiej. Oliwy do ognia dolały także nagrania rozmowy szefa MSZ Radosława Sikorskiego, na których bez ogródek krytykuje Camerona za coraz bardziej sceptyczną wobec integracji politykę.
Ten etap oba kraje chcą jednak najwyraźniej mieć za sobą. Łączy je coś znacznie ważniejszego niż spory o zabezpieczenia socjalne dla polskich imigrantów: wspólna ocena rosyjskiego zagrożenia.
– Ramię w ramię stoimy ze sobą w czasie obecnego kryzysu na Ukrainie – powiedział brytyjski minister obrony Michael Fallon, który do Warszawy przyleciał z pierwszą wizytą zagraniczną. Towarzyszył mu szef dyplomacji Wielkiej Brytanii Philip Hammond, który był do tej pory znany ze sceptycyzmu wobec współpracy w ramach Unii.
Deklaracja jest ważna, bo jeszcze w tym tygodniu kraje UE mają uzgodnić nowe, surowe sankcje wobec Rosji.
– Jeśli Rosja dalej będzie dostarczać broń na Ukrainę i szkolić separatystów, a także destabilizować niezależne, suwerenne państwo, będzie musiała ponieść dalsze koszty – ostrzegł Hammond. A stojący obok niego Sikorski uznał, że „odpowiedzialność za katastrofę na Ukrainie ponoszą ci, którzy dostarczali broń separatystom". Czyli Rosja.