Alarm dla Sudanu Południowego

Najmłodsze państwo Czarnego Kontynentu potrzebuje międzynarodowej pomocy, bez której grozi mu klęska głodu.

Aktualizacja: 08.08.2014 18:20 Publikacja: 08.08.2014 02:45

Woda życia. W związku z zagrożeniem epidemią cholery dostęp do wody pitnej należy do podstawowych po

Woda życia. W związku z zagrożeniem epidemią cholery dostęp do wody pitnej należy do podstawowych potrzeb

Foto: AFP

Sudan Południowy jest na skraju załamania. Krajowi grozi niespotykana od dawna w Afryce klęska głodu. Ostrzeżenia tej treści od kilku tygodni wydają prawie wszystkie organizacje międzynarodowe pomagające niepodległemu od zaledwie trzech lat krajowi. W zeszłym tygodniu czarną wizję sytuacji w najmłodszym afrykańskim państwie przedstawił Edmond Mulet, zastępca sekretarza generalnego ONZ ds. misji pokojowych.

Widmo głodu

Korzystając z danych Biura Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Humanitarnej (OCHA), ocenił, że permanentne niedożywienie zagraża już ok. 130 tys. dzieci, a to dopiero początek nadciągającej prawdziwej klęski głodu. Już 1,1 mln ludzi uciekło przed przemocą ze swoich osad; większość z nich wegetuje w obozach dla uchodźców. Ponad pół miliona zbiegło za granicę. Edmond Mulet podkreśla, że tym razem to nie jest skutek żadnej klęski żywiołowej. „To kryzys wywołany przez człowieka, a odpowiedzialni za to nie spieszą się z rozwiązaniem go" – stwierdził gorzko podczas przesłuchania w Radzie Bezpieczeństwa.

– Organizacje pomocowe nie bez powodu biją na alarm. Oceniamy, że niedożywieniem zagrożone jest już nawet trzy czwarte mieszkańców kraju – mówi „Rz" Małgorzata Markert, koordynatorka misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Dżubie. – Problemem jest nie tylko ostatni, trwający od końca zeszłego roku, konflikt polityczny, który jak zawsze jest także konfliktem etnicznym. W Sudanie Południowym wojna trwa z przerwami już od 20 lat, a to zrujnowało podstawę bytu milionów ludzi.

Rada Bezpieczeństwa ma wysłać swoich przedstawicieli do Sudanu Południowego w przyszłym tygodniu, ale zapewne skonstatują oni to samo co do tej pory: wszyscy mówią o pragnieniu pokoju, ale naprawdę niewiele robią, zasłaniając się „prawem do samoobrony". Nawet fakt, że przedstawiciele prezydenta Salvy Kiira i skonfiktowanego z nim byłego wiceprezydenta Rieka Machara po raz kolejny zasiedli do stołu negocjacji w Addis Abebie, nie wzbudza entuzjazmu. Od maja obie strony już kilka razy obiecywały, że rozwiążą konflikt pokojowo, tyle że dotychczas niewiele z tego wynikło.

Wyschnięte źródło ropy

Trwająca od grudnia ubiegłego roku wojna domowa doprowadziła do zastoju przemysł wydobywczy ropy naftowej, jedyną dziedzinę gospodarki, która do tej pory dawała nadzieje na ekonomiczne usamodzielnienie się nowego państwa. W czerwcu rząd zwrócił się do inwestujących w południowosudańskie pola naftowe firm z Chin, Malezji i Indii o nadzwyczajną pożyczkę w wysokości 200 mln dolarów. Problem w tym, że kraj nie jest w stanie spłacać już wcześniej uzyskanych kredytów na sumę 1,6 mld dolarów.

Z powodu ciągłych walk i niepokojów produkcja ropy spadła z 350 tys. baryłek dziennie w 2011 r. (w czasie gdy kraj deklarował niepodległość) do zaledwie 160 tys. obecnie. To za mało, by utrzymać budżet (95 proc. jego dochodów pochodzi ze sprzedaży ropy) i regulować zobowiązania wobec wierzycieli. Co więcej, rząd musi zapewnić zwiększone z powodu wojny domowej finansowanie sił zbrojnych – a płacić trzeba zarówno własnej armii, jak i stacjonującym w Sudanie Południowym 3 tysiącom żołnierzy z Ugandy.

Sytuacja finansowa raczej się nie poprawi, bo inwestorzy z Azji nie są skłonni do wyłożenia kolejnych milionów, zwłaszcza w sytuacji, gdy zmuszani są do ewakuowania swoich pracowników. Tak stało się niedawno w ważnych centrach wydobycia ropy w Bentiu i Malakal. Przedstawiciele indyjskiego koncernu ONGC Videsh uznali wręcz, że w takiej sytuacji domaganie się jakichkolwiek świadczeń przez władze w Dżubie to wręcz absurd.

Jeszcze mniej skłonne do zaangażowania finansowego są firmy zachodnie, np. francuski Total, które wprawdzie posiadają koncesje na wydobycie ropy, ale nie ryzykują rozpoczęcia produkcji. W tej sytuacji katastrofa budżetowa młodego państwa stała się faktem, a jedyną nadzieją na uniknięcie klęski humanitarnej pozostaje pomoc międzynarodowa.

Wędka i ryby

Biuro OCHA w Sudanie Południowym wylicza, że z pomocy rozmaitych agend ONZ i współpracujących z nimi organizacji pozarządowych z całego świata skorzystało 2,4 mln ludzi, a do końca roku liczba ta osiągnie 3,8 mln (z tego ponad 800 tys. w trudno dostępnych regionach, gdzie ciężko w ogóle mówić o jakichkolwiek działaniach lokalnych władz). 1,3 mln ludzi otrzymało pomoc żywnościową, ponad 790 tys. skorzystało z różnych form opieki medycznej, 167 tys. dzieci objęto edukacją.

W kraju wielkości Francji jest zaledwie 500 km bitych dróg, dlatego ciężarówki z dostawami pomocy brną przez bezdroża, niekiedy grzęznąc w błocie. Do wielu regionów można dotrzeć już tylko drogą powietrzną.

Z powodu wrogości niektórych lokalnych grup nawet praca związana z dystrybucją pomocy może być niebezpieczna. W tym tygodniu antyrządowi bojownicy zastrzelili sześciu miejscowych pracowników misji ONZ. Zdarzają się rabunki w ośrodkach pomocy; łupem złodziei pada nawet sprzęt medyczny.

– Przez dwa lata po ogłoszeniu niepodległości Sudanu Południowego zajmowaliśmy się bardziej dostarczaniem „wędek" niż „ryb" – tłumaczy Małgorzata Markert. – Uczyliśmy ludzi uprawy roli, rozdawaliśmy ziarno, radziliśmy, jak nawadniać pola. Po dwóch dekadach wojny i zniszczeń trudno było przywrócić im wiarę w sens pracy, ale kiedy pojawiały się plony, wszystko się zmieniało. Mieli żywność, a nadwyżki bakłażanów czy pomidorów mogli sprzedać na targu.

Zachęceni przykładem zgłaszali się wkrótce także sąsiedzi tych ludzi. Kiedy jednak rozpoczęła się nowa wojna, wszystko przepadło. Zniknęła wzorcowa farma prowadzona przez PAH w Malual Chat. ?– Nie ma tam już nic, ludzie uciekli, zniszczono generator prądu, system nawadniania, nawet płoty. Teraz nie ma warunków do rozpoczynania znów działań długoterminowych, musimy się ograniczać do szybkiej pomocy doraźnej.

Organizacje pomocowe zajmują się więc budowaniem studni i ujęć wody pitnej, dostarczają namioty, żywność i środki higieniczne, organizują rozminowywanie pól. W wielu regionach muszą nawet zapewniać łączność radiową, pomagać przy organizacji szkół i zapewniać elementarną opiekę medyczną oraz szczepienia ochronne.

Szczególny niepokój wywołuje zagrożenie epidemią cholery, od początku kryzysu potwierdzono już bowiem prawie 5 tys. przypadków tej choroby. Wykryto też kilka ognisk wirusowego zapalenia wątroby. Zagrożenie chorobami zakaźnymi powoduje, że bardzo ważny okazuje się dostęp do czystej wody pitnej.

Niezbędna pomoc

Koszty akcji pomocy dla Sudanu Południowego organizacje międzynarodowe szacują na ok. 1,8 mld dolarów, ale pogarszająca się sytuacja może dramatycznie zwiększyć te potrzeby. Problemem jest też powolne wypełnianie wszystkich zobowiązań przez darczyńców.

Pod koniec lipca w kasie OCHA brakowało wciąż ponad 900 mln dolarów. W maju podczas międzynarodowej konferencji w Oslo państwa, organizacje i prywatne firmy zadeklarowały pomoc w wysokości 516 mln dolarów, ale na konta ONZ wpłynęło niespełna 70 proc. tej kwoty.

Sudan Południowy jest na skraju załamania. Krajowi grozi niespotykana od dawna w Afryce klęska głodu. Ostrzeżenia tej treści od kilku tygodni wydają prawie wszystkie organizacje międzynarodowe pomagające niepodległemu od zaledwie trzech lat krajowi. W zeszłym tygodniu czarną wizję sytuacji w najmłodszym afrykańskim państwie przedstawił Edmond Mulet, zastępca sekretarza generalnego ONZ ds. misji pokojowych.

Widmo głodu

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1164
Świat
Swiatłana Cichanouska: Jesteśmy otwarci na dialog z reżimem Łukaszenki
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1162
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1161
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
podcast
Jędrzej Bielecki: Blackout w Hiszpanii - najprawdopodobniej zawiniło państwo
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne