Inicjatorami wczorajszej demonstracji były demokratyczne partie i ruchy, takie jak Jabłoko, Parnas, Solidarność czy Partia Postępu, której jednym z liderów jest Aleksiej Nawalny, najbardziej znany obecnie rosyjski opozycjonista. Od miesięcy przebywa jednak w areszcie domowym i grożą mu dalsze procesy.
– Tego rodzaju manifestacje nie są w stanie niczego zmienić w warunkach systemu totalitarnego – przyznaje Piontkowski. Jednak do świadomości rosyjskiego społeczeństwa docierają powoli koszty wojny na Ukrainie. Według źródeł opozycji zginęło już tam kilkuset tzw. rosyjskich ochotników. Są to często żołnierze dywizji desantowych stacjonujących w Pskowie czy Riazaniu. Tam też odbywają się najczęściej pogrzeby. Coraz więcej wiadomości na ten temat przedostaje się do mediów.
Spore zainteresowanie wywołała w sierpniu akcja grupy młodych opozycjonistów, która pomalowała na barwy ukraińskie mieszczącą się na wysokości prawie 200 metrów gwiazdę na Domu na Kotelnoczeskoj, przypominającego warszawski Pałac Kultury.
Mimo to nadal nie spada popularność Władimira Putina i przekracza 80 proc. Zdaniem opozycjonistów jest to efekt zmasowanej propagandy telewizyjnej.
Nie ma też w Rosji zinstytucjonalizowanej opozycji, mimo iż raz po raz udaje się zorganizować tego rodzaju manifestacje jak wczorajsza w Moskwie czy zdecydowanie mniej liczna w Petersburgu, gdzie zresztą nie było zezwolenia władz. Podobne marsze miały wczoraj miejsce w wielu rosyjskich miastach.
– Trudno o konsolidację opozycji. Nie może powstać w warunkach nieustannej presji i prześladowań ze strony władz – tłumaczył niedawno w Warszawie Michaił Kasjanow, były premier już w czasach Putina. Nie wahał się porównać systemu Putina do reżimów faszystowskich Mussoliniego i Franco.