Konie trojańskie Moskwy

Rosjanom nie wystarczy na Węgrzech przychylność Fideszu. Chcą mieć nad Dunajem bardziej spolegliwych i sterowalnych przyjaciół.

Aktualizacja: 11.10.2014 16:19 Publikacja: 11.10.2014 02:00

Pożądany sojusznik. Wskutek dużego osłabienia lewicy Jobbik (zdjęcie z demonstracji w Budapeszcie w

Pożądany sojusznik. Wskutek dużego osłabienia lewicy Jobbik (zdjęcie z demonstracji w Budapeszcie w marcu tego roku) urósł do rangi drugiej partii w kraju

Foto: AFP, Ferenc Isza Ferenc Isza

Węgry nie mają na Zachodzie dobrej prasy w kontekście relacji z Rosją, zwłaszcza od czasu, gdy wiosną rząd w Budapeszcie – i tak już uzależniony od dostaw rosyjskich surowców energetycznych – przyjął od Moskwy olbrzymi, sięgający 10 mld euro kredyt na rozbudowę elektrowni atomowej w Paksu.

Polityczne spacyfikowanie Budapesztu – wytłumaczalne sytuacją ekonomiczną – i odepchnięcie Węgier wraz ze Słowacją od polskiej koncepcji polityki wschodniej najwyraźniej Moskwie już nie wystarcza. To dlatego od dłuższego czasu trwało poszukiwanie sojuszników bardziej spolegliwych niż politycy Centroprawicowego Fideszu ulegający jedynie presji i robiący dobrą minę do złej gry. Tacy przyjaciele znaleźli się tam, gdzie Moskwa szuka ich w całej Europie – na skrajnej, szowinistycznej prawicy pełnej podziwu dla putinowskich rządów silnej ręki.

To, że węgierska skrajna prawica – rosnąca w siłę i zdobywająca coraz większą reprezentację w parlamencie krajowym, a później także w Parlamencie Europejskim – może być na usługach przyjaciół z Moskwy, podejrzewano w Budapeszcie już od kilku lat.

Moskiewski kret

Naprawdę głośno o moskiewskich pieniądzach niektórych działaczy narodowców zrobiło się dopiero w maju tego roku, gdy prokuratura w Budapeszcie zwróciła się do Parlamentu Europejskiego o odebranie immunitetu jednemu z posłów ultraprawicowej partii Jobbik, którego uznano za moskiewskiego kreta.

Podejrzanym okazał się 54-letni Béla Kovács, człowiek o barwnej i dziwnej biografii, w której jest wiele białych plam. Jako syn pracownika dyplomacji uczył się na japońskich i rosyjskich uczelniach, a dyplom uzyskał na MGIMO, uczelni będącej kuźnią sowieckiej i rosyjskiej dyplomacji (a także wywiadu). Wykazał się umiejętnościami biznesowymi i językowymi (wśród sześciu języków obcych, jakie zna, jest też polski).

Jeszcze w Japonii poznał Swietłanę Istoszynę, swoją przyszłą żonę, która, co ciekawe, ma dziś podwójne, rosyjsko-austriackie obywatelstwo i która, jak się później okazało, odegrała istotną rolę w jego karierze.

Kovács pracował w biznesie, najpierw w ZSRR, potem na Węgrzech. W połowie ubiegłej dekady wstąpił do zyskującego popularność Jobbiku. Po zaledwie dwóch latach był już wiceszefem organizacji w Budapeszcie. Wkupił się w łaski szefa partii Gábora Vony, a dzięki znajomości języków i obyciu w świecie często bywał w Brukseli. W 2010 r. został europosłem. Zawsze pozostawał szarą eminencją, unikając rozgłosu i mediów.

W roli eurodeputowanego wykazał się jako wielki przyjaciel Rosji (i azjatyckich republik postsowieckich), lobbując za współpracą energetyczną ze Wschodem. W 2009 r. był też jednym z inicjatorów powstania międzynarodówki narodowców i skrajnej prawicy (Związek Europejskich Ruchów Narodowych). Wiosną tego roku zaś wywołał niesmak, gdy został obserwatorem wyreżyserowanego przez Moskwę referendum na Krymie i w tej roli uznał przyłączenie półwyspu do Rosji za w pełni legalne.

Informacje o domniemanej działalności Kovácsa (media nadały mu ironiczny przydomek KaGeBéla) w roli rosyjskiego agenta ujawnił związany z Fideszem dziennik „Magyar Nemzet". Partia rządząca stara się odrzucić zarzuty o sprzyjanie Rosji, wskazując raczej na Jobbik jako na prawdziwego „konia trojańskiego Moskwy".

Kompromitujące dla prawicowych radykałów informacje wyszły na jaw w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego, gdy Jobbik wyrósł na drugą partię polityczną Węgier. W praktyce skandal nie na wiele się zdał, gdyż Kovács przedstawiał się swoim zwolennikom jako ofiara prowokacji politycznej i ostatecznie po raz kolejny znalazł się w gronie trzech reprezentantów Jobbiku w Parlamencie Europejskim.

„KaGeBéla" odrzuca wszelkie oskarżenia i twierdzi, że nigdy nie miał dostępu do tajnych dokumentów i że nazywanie go szpiegiem jest obrazą. W jego sprawie zadziwiające okazują się też wolty węgierskiego wymiaru sprawiedliwości. Parlament Europejski nie rozpatrzył jeszcze sprawy ewentualnego pozbawienia Kovacsa immunitetu, gdy we wrześniu media ujawniły poufny dokument, z którego wynikało, że prokuratura nie wyśle do Brukseli koniecznych dokumentów. Partie opozycyjne zażądały zwołania komisji parlamentarnej, ale na razie niewiele to dało. Być może chodzi o to, że na kreta nie ma wystarczająco mocnych papierów, a on sam nie jest klasycznym szpiegiem, lecz raczej sterowanym z Moskwy agentem wpływu.

Żona od KGB

Także we wrześniu popularny portal internetowy Index opublikował bulwersujący artykuł dziennikarza śledczego Andrása Dezső. Odkrył on zaskakujące rzeczy o samym Kovacsu. Jak się okazało, urodzonego ze związku ze służącym na Węgrzech sowieckim oficerem matka oddała go na wychowanie rodzinie zastępczej, a KGB interesowało się nim już od czasów studenckich.

Jeszcze bardziej intrygujące okazały się szczegóły biografii jego żony. Istoszyna wyszła w latach 70. za mąż za pewnego Japończyka, a później za austriackiego przestępcę, zapewne w celu zdobycia obywatelstwa. Co ciekawe, została żoną Węgra... bez żadnego wcześniejszego rozwodu. Przybrany ojciec Kovácsa zdawał sobie sprawę, że Swietłana jeździ po całym świecie, ponieważ jest tajną kurierką na usługach sowieckiego wywiadu.

W tej sytuacji powiązania pary z KGB trudno uznać za wymysły, pozostaje tylko rozstrzygnięcie, czy Kovács na usługach Rosjan pełnił jakieś funkcje formalne. Zastanawiać może tylko nagły brak zainteresowania organów ścigania kontynuowaniem śledztwa, które mogłoby doprowadzić do pozbawienia Kovacsa mandatu eurodeputowanego (podobno materiały sprawy zostały utajnione na 20 lat). Co ciekawe, wpływowi posłowie Jobbiku zaczęli się dystansować od swojego kolegi i tak jak wcześniej uważali sprawę za prowokację, tak teraz chcieliby kontynuacji postępowania.

Niezależnie od prób odcinania się od sprawy Kovácsa podejrzenie, że Jobbik z Rosjanami łączy więcej niż bezinteresowna sympatia, uparcie powraca w opiniach obserwatorów i publicystów. Amerykański portal „Business Insider" w obszernym raporcie pisał niedawno o roli konia trojańskiego, jaką węgierska skrajna prawica od dawna odgrywała w planach Moskwy (padają też oskarżenia o przyjmowanie pomocy od Iranu, choć na to nie ma dowodów).

Klub przyjaciół Rosji

Nie chodzi tu tylko o działania Kovácsa, który zdaniem Amerykanów „reprezentuje bardziej interesy Rosji niż własnego kraju". Także szef Jobbiku Gábor Vona nieraz bywał w Rosji, gdzie spotykał się z ideologiem wielkoruskich szowinistów Aleksandrem Duginem.

Innym polem, na którym Rosjanie starają się prowadzić politykę „dziel i rządź" pomiędzy państwami NATO i UE, jest podsycanie konfliktu wokół mniejszości węgierskiej w krajach ościennych. Dotyczy to także Ukrainy, gdzie nie kto inny jak Béla Kovács utrzymywał przez dłuższy czas biuro europosła w zamieszkanym przez Węgrów zakarpackim Beregowie (ostatecznie zamknięcie biura nakazał na początku października ukraiński sąd).

Rosjanie zadbali też o stworzenie węgierskojęzycznego kanału informacyjno-propagandowego. Tym celom służy powstały dwa lata temu portal internetowy Hidfő (hidfo.net), który w dość profesjonalny sposób prezentuje treści żywcem wyjęte z rządowej propagandy rosyjskiej, choć dostosowane stylistycznie i językowo do wymogów czytelnika na Węgrzech. Co ciekawe, nie wiadomo, kto bezpośrednio prowadzi prace redakcyjne (podejrzenia padają na niewielkie faszyzujące ugrupowania), za to niedoróbki programistów (np. przekierowania do rosyjskiego serwisu społecznościowego Vkontakte) od razu zdradziły ich powinowactwo.

Portal nie jest zbyt popularny, ale i tak okazuje się pożyteczny dla swoich sponsorów, jeśli chcą wywołać zamieszanie w Budapeszcie albo postawić rząd węgierski w niezręcznej sytuacji. Tak właśnie się stało, gdy światowe media obiegła sensacyjna (choć, jak się po fakcie okazało – fałszywa) informacja o dostarczaniu czołgów z węgierskiego demobilu na Ukrainę. Nikt nie sprawdził, że źródłem był właśnie portal Hidfő. I że opublikował on swoją spreparowaną sensację niedługo po tym, gdy Węgry pod naciskiem Brukseli – a ku niezadowoleniu Moskwy – uruchomiły przesył gazu na Ukrainę.

Węgry nie mają na Zachodzie dobrej prasy w kontekście relacji z Rosją, zwłaszcza od czasu, gdy wiosną rząd w Budapeszcie – i tak już uzależniony od dostaw rosyjskich surowców energetycznych – przyjął od Moskwy olbrzymi, sięgający 10 mld euro kredyt na rozbudowę elektrowni atomowej w Paksu.

Polityczne spacyfikowanie Budapesztu – wytłumaczalne sytuacją ekonomiczną – i odepchnięcie Węgier wraz ze Słowacją od polskiej koncepcji polityki wschodniej najwyraźniej Moskwie już nie wystarcza. To dlatego od dłuższego czasu trwało poszukiwanie sojuszników bardziej spolegliwych niż politycy Centroprawicowego Fideszu ulegający jedynie presji i robiący dobrą minę do złej gry. Tacy przyjaciele znaleźli się tam, gdzie Moskwa szuka ich w całej Europie – na skrajnej, szowinistycznej prawicy pełnej podziwu dla putinowskich rządów silnej ręki.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789