Węgry nie mają na Zachodzie dobrej prasy w kontekście relacji z Rosją, zwłaszcza od czasu, gdy wiosną rząd w Budapeszcie – i tak już uzależniony od dostaw rosyjskich surowców energetycznych – przyjął od Moskwy olbrzymi, sięgający 10 mld euro kredyt na rozbudowę elektrowni atomowej w Paksu.
Polityczne spacyfikowanie Budapesztu – wytłumaczalne sytuacją ekonomiczną – i odepchnięcie Węgier wraz ze Słowacją od polskiej koncepcji polityki wschodniej najwyraźniej Moskwie już nie wystarcza. To dlatego od dłuższego czasu trwało poszukiwanie sojuszników bardziej spolegliwych niż politycy Centroprawicowego Fideszu ulegający jedynie presji i robiący dobrą minę do złej gry. Tacy przyjaciele znaleźli się tam, gdzie Moskwa szuka ich w całej Europie – na skrajnej, szowinistycznej prawicy pełnej podziwu dla putinowskich rządów silnej ręki.
To, że węgierska skrajna prawica – rosnąca w siłę i zdobywająca coraz większą reprezentację w parlamencie krajowym, a później także w Parlamencie Europejskim – może być na usługach przyjaciół z Moskwy, podejrzewano w Budapeszcie już od kilku lat.
Moskiewski kret
Naprawdę głośno o moskiewskich pieniądzach niektórych działaczy narodowców zrobiło się dopiero w maju tego roku, gdy prokuratura w Budapeszcie zwróciła się do Parlamentu Europejskiego o odebranie immunitetu jednemu z posłów ultraprawicowej partii Jobbik, którego uznano za moskiewskiego kreta.
Podejrzanym okazał się 54-letni Béla Kovács, człowiek o barwnej i dziwnej biografii, w której jest wiele białych plam. Jako syn pracownika dyplomacji uczył się na japońskich i rosyjskich uczelniach, a dyplom uzyskał na MGIMO, uczelni będącej kuźnią sowieckiej i rosyjskiej dyplomacji (a także wywiadu). Wykazał się umiejętnościami biznesowymi i językowymi (wśród sześciu języków obcych, jakie zna, jest też polski).