W niedzielę do urn w Brazylii poszło ponad 105 mln osób, czyli ok. 79 proc. wszystkich, które mają takie prawo. Dzięki całkowitej automatyzacji systemu głosowania w godzinę po zamknięciu wszystkich punktów wyborczych w ogromnym kraju (ok. północy naszego czasu) podliczonych było już ponad 99,5 proc. wszystkich oddanych w wyborach głosów, a w poniedziałek rano czasu w Sao Paulo znane były już ostateczne wyki.

Wygrana obecnej prezydent wywodzącej się z brazylijskiej Partii Pracy (Partido dos Trabalhadores – PT) oznacza, że w kraju nie należy spodziewać się reform zalecanych Dilmie przez wielu opozycyjnych ekonomistów, zaniepokojonych rosnącym poziomem inflacji i wyhamowaniem gospodarki. Oznacza też, że w spolaryzowanym społecznie kraju, gdzie część społeczeństwa, zwłaszcza ta zamieszkująca biedniejszą, północno-wschodnią część kraju, wygrali zwolennicy polityki polegającej na silnej ingerencji państwa w gospodarkę oraz rozwijania gospodarczej współpracy głównie z rynkami ościennymi, jak Wenezuela, Kuba czy Chile.

Wspierany przed wyborami przez prywatnych przedsiębiorców Aecio Neves z Socjaldemokratycznej Partii Brazylii (PSDB) planował wdrażać wspierające sektor prywatny rozwiązania, otwierać Brazylię na inne rynki i obniżać poziom inflacji. Według prognoz Banco Central De Brasil tworzonych we współpracy z ekonomistami z całego kraju na koniec tego roku poziom inflacji Brazylii sięgnie bowiem aż 6,45 proc., a jej PKB wzrośnie już tylko o 0,27 proc.

Zdaniem ekonomistów reakcja rynków na takie wyniki będzie negatywna. Inwestorzy oczekują bowiem w Brazylii reform oraz zmian polityki fiskalnej i monetarnej, które zaskutkują poprawą jej kondycji ekonomicznej.

Magdalena Lemańska z Sao Paulo