Na razie Arabia Saudyjska przeprowadziła naloty na pozycje proirańskich rebeliantów w Sanie, stolicy Jemenu – swojego południowego sąsiada. Gotowa do walki jest jednak cała saudyjska armia – 150 tysięcy żołnierzy. Poinformowała o tym telewizja Al-Arabija nadająca z Dubaju, ale posiadająca większościowy kapitał saudyjski. Według tego samego źródła w Jemenie interweniuje nie sama Arabia Saudyjska, ale koalicja monarchii arabskich, w której są też Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Bahrajn, Kuwejt, Maroko i Jordania. Gotowość wysłania wojsk do operacji lądowej zgłosiły Egipt, Jordania i Sudan, a nawet Pakistan (kraj muzułmański, ale nie arabski).
– Tylko cud może uratować Jemen przed losem Syrii, Iraku czy Libii. Modlę się o cud – skomentowała najbardziej znana jemeńska blogerka Afrah Nasser mieszkająca w Szwecji.
– Po południu Sana była spokojna, nie było żadnych walk, prawie nikt się nie pojawiał na ulicach. Urzędy wstrzymały pracę. Trudno powiedzieć, w co się ten konflikt przerodzi. Na razie celem ataku lotniczego były najważniejsze obiekty militarne opanowane przez Hutich i wspierające ich oddziały lojalne wobec byłego prezydenta Alego Abdullaha Saleha – powiedział „Rz" prof. Adnan Jasin al-Maktary, politolog z uniwersytetu w Sanie.
Rozkaz do ataku na Hutich, szyickich rebeliantów, którzy od zeszłego lata podbili znaczną część Jemenu ze stolicą na czele, wydał saudyjski król Salman bin Abdulaziz.
Saudyjczycy twierdzą, że w wyniku ataków lotniczych przeprowadzonych we wczesnych godzinach rannych w czwartek udało im się zabić kilku przywódców ruchu Hutich oraz całkowicie zapanować nad jemeńską przestrzenią powietrzną.