Rzeczpospolita: Kilka dni temu przewodniczący parlamentu „Noworosji" Oleg Cariow ogłosił zamknięcie tego projektu. Czy to oznacza, że „republika doniecka" już nie zamierza się zrzeszać?
Mirosław Rudenko: Problem polega na tym, że utworzenie parlamentu „Noworosji" było decyzją przedwczesną i w dużej mierze parlament ten się nie sprawdził. Tymczasem idea Noworosji ciągle żyje i ideę tę popiera większość mieszkańców naszych niezależnych republik. Wielu naszych wojowników nadal ma naszywki na mundurach z godłem Noworosji. Tyle, że idea ta dotyczy nie tylko donieckiej i ługańskiej republiki, lecz również Charkowa, Zaporoża, Nikołajewa, Odessy. Sporo mieszkańców tych regionów popiera ten pomysł, tyle, że ludzie ci muszą działać w podziemiu, ukrywając się przez represjami ze strony władz ukraińskich. Niezależnie od tych politycznych rozgrywek i oświadczeń pana Cariowa, idei Noworosji nie da się powstrzymać albo zamrozić.
Czyli decyzja o zakończeniu realizacji projektu „Noworosja" nie była podjęta w Doniecku i Ługańsku, a w Moskwie?
Parlamenty donieckiej i ługańskiej republik nie podejmowały takich decyzji. Z tego co wiem, nikt nie konsultował się w tej sprawie nawet z deputowanymi parlamentu „Noworosji". Trudno mi spekulować na temat decyzji jakie zapadają w Moskwie. Wiem tylko to, że dziś idea odrodzenia XVI wiecznej Noworosji jako części Imperium Rosyjskiego nie polega na utworzeniu jakiegoś nowego pastwa, lecz chodzi o przemiany na terenie całego południowego-wschodu Ukrainy, czyli od Ługańska do Odessy.
Jaką pan widzi przyszłość projektu „Noworosja"?