Rzeczpospolita: Prawie dwie trzecie rosyjskojęzycznych mieszkańców Łotwy wspiera Putina. Dlaczego?
Nił Uszakow: Nie tyle go wspierają, ile pozytywnie oceniają jego działania. Nie tylko zresztą oni. Podobnie sądzi 12 proc. etnicznych Łotyszy, a w niektórych regionach kraju nawet 20 proc. Tak się dzieje, bo ludzie tęsknią za silnym przywódcą. Podobnie jak w Polsce, także na Łotwie przejście od gospodarki socjalistycznej do liberalnej było bolesne. Wielu na tym zyskało, wielu jednak straciło. Przeszliśmy też przez wiele kryzysów. Dodatkowym problemem jest niestabilność władzy. Łotwa to republika parlamentarna, w której rządy często się zmieniają. Jestem burmistrzem Rygi od sześciu lat i przez ten czas pracowałem z siedmioma ministrami gospodarki czy edukacji. Ludzie chcą więc stabilności. A kiedy szukają w Europie silnego lidera, naturalnym wyborem jest Putin. Zresztą z tych samych powodów jeszcze więcej popiera Łukaszenkę.
Czy to nie porażka łotewskiego państwa, które nie potrafiło zintegrować wszystkich obywateli?
Przez te ostatnie 25 lat popełniono błędy. Najpoważniejszy to sposób traktowania mniejszości rosyjskojęzycznej. Mówimy o 40 proc. społeczeństwa! To ludzie, którzy są patriotami, 90–95 proc. z nich cieszy się, że Łotwa jest niezależnym krajem, że należy do Unii, choć już w sprawie NATO było więcej wątpliwości. Bardzo wielu z nich głosowało za niezależnością Łotwy, brało udział w walce o niepodległość w 1991 r. To dzięki temu udało się przeprowadzić tę rewolucję w sposób niezwykle pokojowy. Co prawda niektórzy z naszych obywateli zostali zabici, ale to wszystko jest nieporównywalne z tym, co się stało w innych republikach radzieckich. Jednak poprzez restrykcyjną ustawę o obywatelstwie Łotwa wykluczyła ze społeczeństwa setki tysięcy Rosjan.
Vaira Vike-Freiberga, była prezydent Łotwy, twierdzi, że jest odwrotnie: ci ludzie czują się „rasą panów", wyzwolicielami kraju spod nazizmu i dla nich jest czymś uwłaczającym występowanie o łotewski paszport.