Pekin wyglądał w poniedziałek nieco inaczej niż zwykle. Przed wejściami do budynków biurowych było znacznie więcej osób palących, w zdecydowanej większości barów nie było już mgły papierosowego dymu, a całe miasta oblepione zostały plakatami o wprowadzonym właśnie zakazie palenia w miejscach publicznych. „Zwalczaj palaczy" – głosiły niektóre z nich.
Poniedziałek był pierwszym dniem bezwzględnego zakazu palenia w biurach, galeriach handlowych, na lotniskach, stadionach, w parkach czy szkołach stolicy. Kary za nieprzestrzeganie wynoszą 200 juanów (ok. 120 zł) dla obywateli oraz 10 tys. juanów dla restauracji i instytucji.
Jeżeli w liczącym 20 mln mieszkańców Pekinie eksperyment się powiedzie, zakaz będzie stopniowo rozszerzany na cały kraj. Wszelkie dotychczasowe znacznie skromniejsze próby zakazu palenia spaliły na panewce. Ograniczenia nie były po prostu egzekwowane.
Nie mogło być inaczej w kraju, gdzie palenie jest częścią kulturowej tradycji, gdzie wszyscy pamiętają, że przewodniczący Mao Zedong obiecywał w czasie rewolucji swym żołnierzom trzy rzeczy: posiłek, schronienie i papierosy. W tej kolejności. Wszyscy wiedzą, że ulubioną marką Deng Xaopinga, twórcy chińskiego cudu gospodarczego, były papierosy Zhonghua, która to nazwa oznacza chińskość. Są nadal piekielnie drogie – 50–60 juanów za paczkę, czyli ok. 30 zł, w chwili gdy ceny najtańszych zaczynają się od 5 juanów.
W Chinach pali nałogowo 300 mln osób. Tam powstaje 40 proc. produkowanych na świecie produktów tytoniowych. Po papierosa sięga regularnie dwie trzecie mężczyzn, co jest światowym rekordem.