Anna Słojewska z Brukseli
Za trzy dni spotkanie ministrów finansów strefy euro, które miało uzgodnić ostateczny kształt porozumienia z Grecją. Po pięciu miesiącach negocjacji stanowiska Aten i Brukseli są coraz bardziej oddalone od siebie. Obie strony wzajemnie obarczają się winą za porażkę negocjacji, których ostatni akt rozegrał się w niedzielę.
Po zaledwie 45-minutowym spotkaniu jego uczestnicy rozjechali się do domów, bo nie było o czym dyskutować. Do czwartku nie jest planowane żadne nowe spotkanie, choć sytuacja jest dramatyczna. - Cierpliwie będziemy czekać, aż instytucje zaczną oceniać sytuację realistycznie - powiedział premier Tsipras. Wcześniej oskarżył wierzycieli o politycznie motywowane decyzje, które wymierzone są w godność Greków i europejską demokrację.
Negocjacje rozbijają się o zmiany stawek VAT oraz emerytur (obecnie wypłaty z tego tytułu w stosunku do produktu krajowego brutto są najwyższe w całej Unii). Wierzyciele utrzymują, że bez tego żadne program ratunkowy nie ma sensu, bo pieniądze będą znów wrzucane w worek bez dna. Grecy nie chcą ani cięć emerytur, ani podwyżki VAT, bo utrzymują, że uderzy to w najbiedniejszych. Liczą, że postawią wierzycieli pod ścianą i ci, przestraszeni negatywnymi skutkami ewentualnego bankructwa kraju w strefie euro, zgodzą się na wypłacenie pieniędzy teraz i redukcję długu w przyszłości. Nie wiadomo jednak, czy ten szantaż zadziała. Co prawda już nawet MFW uważa, że kolejna redukcja długu jest konieczna, ale najpierw Grecja musi obiecać reformy i oszczędności.
- Wpływamy na niezbadane wody - mówił w poniedziałek Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego, w czasie dyskusji z deputowanymi Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Nie chciał spekulować o skutkach dla innych krajów, ale podkreślił: "Mamy w ręku wszystkie możliwie instrumenty, żeby radzić sobie z taką sytuacją".