Rachunek za lata zaniechań

Gdyby nie surowe oszczędności narzucone przez Berlin, kraj ten nie spadłby już w tym roku poniżej poziomu rozwoju Polski.

Aktualizacja: 10.08.2015 22:17 Publikacja: 10.08.2015 22:07

Rachunek za lata zaniechań

Foto: AFP

Jeszcze w tym tygodniu grecki rząd może uzgodnić z Unią nowy, wart 86 mld euro pakiet pomocy. Warunki są surowe, ale na wszystkie właściwie już bez oporu zgadza się premier Aleksis Cipras. Wie, że im dłużej utrzymuje się niepewność, tym głębsza będzie recesja i ryzyko utraty władzy przez lewacką Syrizę – poważniejsze.

Od końca czerwca w Grecji obowiązują kontrole walutowe. Zdaniem ekspertów będą utrzymane przynajmniej do grudnia, dopóki czołowe greckie banki nie otrzymają od Unii potężnego zastrzyku kapitałowego: być może nawet 25 mld USD. Z tego powodu ogromna większość przedsiębiorstw nie może prowadzić normalnej działalności. Nie mówiąc o inwestycjach: te spadły do 12 proc. PKB, proporcjonalnie prawie dwa razy niżej niż Polska.

Ale nawet porozumienie z Brukselą oznacza, że Grecja musi znów przejść przez czyściec. Wierzyciele się domagają, aby w ciągu trzech lat nadwyżka pierwotna budżetu urosła z zera do 3,5 proc. PKB. A to oznacza kolejne ostre cięcia w wydatkach socjalnych, podniesienie podatków, zwolnienia urzędników. Komisja Europejska przewiduje, że w najlepszym przypadku Grecja wróci na tory wzrostu w 2017 r. A już i tak w latach 2008–2014 ma za sobą załamanie dochodu narodowego o 26 proc. Rzecz bez precedensu dla kraju zachodniego w okresie pokoju.

Grecy wiedzą, że reformy są konieczne po latach zaniechań.

– Po okresie dyktatury (do połowy lat 70. XX wieku) odziedziczyliśmy państwo niewydolne, skoncentrowane na represji. A ponieważ Unia, przyjmując w 1981 r. Grecję, nie wymagała od niej reform, subwencje Brukseli podtrzymały system klientelizmu. Polska przez to, że musiała spełnić surowe warunki członkostwa przed wejściem do UE, zbudowała nowoczesną gospodarkę – mówił w maju w wywiadzie dla „Rz" były premier Jorgos Papandreu.

– Do tej pory gospodarka była zbudowana na długu, prostych usługach. Jeśli nie zostanie zreformowana od podstaw, nigdy nie ruszy z miejsca – potwierdza Dimitrios Kastikas z centrum analitycznego Eliamep w Atenach.

Ale i dla Papandreu, i dla Kastikasa nie ulega wątpliwości, że program oszczędnościowy wdrażany pod naciskiem Berlina od 2010 r. był nadmiernie skoncentrowany na oszczędnościach, przez co doprowadził do załamania gospodarki na wielką skalę: kraj stracił 26 proc. PKB.

To spowodowało, że już w tym roku Polska przegoni w poziomie rozwoju Grecję. Gdy przystępowaliśmy do Unii w 2004 r., poziom rozwoju naszego kraju (49 proc. średniej UE) był niemal dwukrotnie niższy niż Grecji (95 proc.). Wtedy się wydawało, że pierwszym zachodnim krajem, który dogonimy, będzie Portugalia, wówczas funkcjonująca na poziomie 77 proc. średniej europejskiej.

– W 2004 r., gdy w Atenach organizowano olimpiadę, w Grecji pracowała rekordowa liczba Polaków – 200 tys. Dziś pozostało ich już tylko 12 tys. – mówi „Rz" Tomasz Matyszek, I sekretarz ambasady RP w Atenach.

Greków dobiło dojście do władzy w styczniu tego roku populistycznej Syrizy. Wtedy Grecja była już na torach szybkiego wzrostu gospodarki: zdaniem Brukseli PKB mógł nawet urosnąć o 3 proc. Ale Cipras miesiącami przeciągał negocjacje, doprowadzając do paraliżu gospodarki. W końcu postawiony pod ścianą musi przyjąć o wiele surowsze warunki pomocy Unii, bo Niemcy chcą dać nauczkę populistom w innych krajach UE, którzy chcieliby pójść w ślady Greków.

– To pokazuje, do czego prowadzi nieodpowiedzialna polityka – mówi „Rz" Ryszard Petru, lider partii NowoczesnaPL.

Portugalia tragicznego losu Grecji uniknęła, ale rozwija się dwa razy wolniej niż Polska. Dlatego pod względem poziomu rozwoju powinniśmy ją przegonić już w 2017 r. Ale dobić do kolejnych krajów Unii będzie nam o wiele trudniej.

– Przez ostatnie 25 lat nasz kraj rozwijał się w tempie ok. 4 proc. rocznie, podczas gdy najbogatsze kraje Unii – 1,5–2 proc. Ale w ostatnich dziesięciu latach ten wskaźnik spadł w Polsce do 3 proc., a zdaniem MFW w nadchodzących 25 latach nie wyniesie więcej niż 1–2 proc., jeżeli nie zostanie wyzwolony potencjał wzrostu. Przy takim scenariuszu w ciągu jednego pokolenia tylko nieznacznie zmniejszymy dystans do Niemiec, z 50 proc. dziś do 60 proc. ok. 2040 r. – mówi „Rz" Stanisław Gomułka.

Jak utrzymać szybszy wzrost kraju? Profesor wymienia sześć kluczowych czynników: zwiększenie aktywności społeczeństwa (dziś tylko 60 proc. osób w wieku produkcyjnym pracuje), ograniczenie z 13 do 3 proc. osób w wieku produkcyjnym w rolnictwie; zwiększenie inwestycji, które dziś sięgają tylko 20 proc. PKB wobec przeszło 40 proc. w Chinach czy Korei Płd.; ograniczenie deficytu budżetowego, aby uwolnić fundusze na inwestycje prywatne; zwiększenie mobilności pracowników w Polsce; uruchomienie szerokiego programu imigracji pracowników z Ukrainy.

– Na razie polscy politycy nie myślą jednak tak długofalowo, chcą utrzymać się u władzy, pobudzając bieżącą konsumpcję – martwi się jednak Gomułka.

Świat
Podcast „Rzecz o geopolityce”: Upadający Iran, aspirująca Francja
Świat
Białoruś: lider opozycji w areszcie. Łukaszenko wyprowadził OMON na ulice
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1213
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1212
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1211