Jeszcze w tym tygodniu grecki rząd może uzgodnić z Unią nowy, wart 86 mld euro pakiet pomocy. Warunki są surowe, ale na wszystkie właściwie już bez oporu zgadza się premier Aleksis Cipras. Wie, że im dłużej utrzymuje się niepewność, tym głębsza będzie recesja i ryzyko utraty władzy przez lewacką Syrizę – poważniejsze.
Od końca czerwca w Grecji obowiązują kontrole walutowe. Zdaniem ekspertów będą utrzymane przynajmniej do grudnia, dopóki czołowe greckie banki nie otrzymają od Unii potężnego zastrzyku kapitałowego: być może nawet 25 mld USD. Z tego powodu ogromna większość przedsiębiorstw nie może prowadzić normalnej działalności. Nie mówiąc o inwestycjach: te spadły do 12 proc. PKB, proporcjonalnie prawie dwa razy niżej niż Polska.
Ale nawet porozumienie z Brukselą oznacza, że Grecja musi znów przejść przez czyściec. Wierzyciele się domagają, aby w ciągu trzech lat nadwyżka pierwotna budżetu urosła z zera do 3,5 proc. PKB. A to oznacza kolejne ostre cięcia w wydatkach socjalnych, podniesienie podatków, zwolnienia urzędników. Komisja Europejska przewiduje, że w najlepszym przypadku Grecja wróci na tory wzrostu w 2017 r. A już i tak w latach 2008–2014 ma za sobą załamanie dochodu narodowego o 26 proc. Rzecz bez precedensu dla kraju zachodniego w okresie pokoju.
Grecy wiedzą, że reformy są konieczne po latach zaniechań.
– Po okresie dyktatury (do połowy lat 70. XX wieku) odziedziczyliśmy państwo niewydolne, skoncentrowane na represji. A ponieważ Unia, przyjmując w 1981 r. Grecję, nie wymagała od niej reform, subwencje Brukseli podtrzymały system klientelizmu. Polska przez to, że musiała spełnić surowe warunki członkostwa przed wejściem do UE, zbudowała nowoczesną gospodarkę – mówił w maju w wywiadzie dla „Rz" były premier Jorgos Papandreu.