Sprawa nie wygląda poważnie. Jeszcze dwa tygodnie temu Turcja spełniała zaledwie połowę z 72 kryteriów, od jakich Bruksela uzależniła wprowadzenie ruchu bezwizowego.
– Nie będziemy obniżali naszych norm – zaklinał wówczas rzeczywistość wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans.
Jednak jest już właściwie przesądzone, że w środę zespół komisarzy zaproponuje pójście na rękę Ankarze. I choć ostateczna decyzja w tej sprawie należy do Rady UE i Parlamentu Europejskiego, to i tu sprzeciw jest mało prawdopodobny. W końcu już w marcu 26 przywódców państw strefy Schengen obiecało zniesienie wiz dla Turków w ramach nagrody za powstrzymanie największej fali uchodźców w Europie od czasu drugiej wojny światowej.
Zielone światło Bruksela zapaliła w chwili, gdy turecki prezydent Recip Tayyip Erdogan zaostrza kontrolę mediów i organizacji pozarządowych oraz wzmacnia represje wobec mniejszości kurdyjskiej, budując coraz bardziej autorytarne państwo. Trudno to pogodzić z „wartościami europejskimi", jakich teoretycznie powinna przestrzegać Turcja.
Dla Berlina priorytet jest jednak teraz inny. Po deklaracji Angeli Merkel latem ubiegłego roku, że wszyscy uchodźcy są mile widziani w Niemczech, ruszyła fala uciekinierów z Syrii, Iraku, Afganistanu, ale także krajów afrykańskich. W ciągu kilkunastu miesięcy objęła półtora miliona osób. Po początkowo entuzjastycznym przyjęciu tak wielki napływ imigrantów zaczął wywoływać w Niemczech coraz większy sprzeciw. Dopiero zobowiązanie Turcji do zablokowania granicy z Grecję i przyjmowania uchodźców spowodowało, że na greckie wyspy dociera ostatnio ledwie kilkudziesięciu uchodźców dziennie, a nie ok. 10 tysięcy, jak to było jeszcze jesienią ubiegłego roku. Od utrzymania porozumienia z Turcją prawdopodobnie zależy utrzymanie się Merkel u władzy po wyborach do Bundestagu jesienią przyszłego roku.