Straty sił reżimowych są ogromne. Mowa jest już o 150 poległych żołnierzach sił prezydenta Baszara Asada zbombardowanych w sobotę na wschodzie Syrii w pobliżu Dajr az-Zaur przez samoloty USA, W. Brytanii, Australii i Danii.
Pentagon zapewnia, że była to tragiczna pomyłka i bomby przeznaczone były dla znajdujących się w regionie dżihadystów tzw. Państwa Islamskiego (ISIS). Nie wierzy w to jednak Moskwa formalnie od ponad tygodnia sojusznik USA w Syrii. Rosja i USA zawarły 10 września tego roku porozumienie w Genewie o zawieszeniu broni w Syrii. Obowiązywać miało przez tydzień licząc od 12 września. Tak właściwie było. W tym tygodniu miał nastąpić dalszy ciąg programu współpracy. Przy czym sam tekst porozumienia pozostaje nadal tajemnicą.
Mimo amerykańskich wyjaśnień Rosjanie zażądali w trybie pilnym zwołania Rady Bezpieczeństwa ONZ. Stało się sceną zaciętej konfrontacji rosyjsko-amerykańskiej. Moskwa nie wierzy w żadne pomyłkowe bombardowanie i twierdzi, że zamierzonym celem USA było osłabienie sił Asada, nie mówiąc już o tym, że miał to być nazbyt wyraźny sygnał, że Waszyngton po staremu nie zamierza tolerować w przyszłości Asada na stanowisku prezydenta. Amerykanie zarzucili Rosjanom hipokryzję, przypominając, że Moskwa nie domagała się nigdy posiedzenia Rady Bezpieczeństwa po zbrodniczych bombardowaniach ludności cywilnej przez siły reżimowe.
Dyplomatycznej konfrontacji w Nowym Jorku towarzyszy praktyczne zerwanie zawieszenia broni w wielu miejscach w Syrii.– Grupy zbrojnej opozycji wobec reżimu Asada zaatakowały niejako prewencyjnie siły rządowe. Sama Rosja uderzyła w ISIS w rejonie pomyłkowego bombardowania USA, starając się wzmocnić pozycje wojsk rządowych – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Mario Abu Zaid, ekspert Carnegie Middle East Center w Bejrucie.
Jego zdaniem cała sprawa grozi załamaniem całego procesu porozumienia pomiędzy USA i Rosją. W dodatku nie ma zgody sił rządowych na transport pomocy humanitarnej z Turcji do Aleppo.