Anna Słojewska z Brukseli
W tym roku obywatele trzech największych państw UE idą do urn: Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Każde z tych wydarzeń jest ważne, ale żadne nie ma takiego wpływu na przyszłość Unii Europejskiej jak wybory we Francji. Po pierwszej turze jest prawie pewne, że prezydentem zostanie proeuropejski centrysta Emmanuel Macron.
Komentatorzy nie są przekonani, czy uda mu się posklejać głęboko podzielone francuskie społeczeństwo. Ale na pewno w tym trudnym okresie dla Unii jest to najlepszy możliwy prezydent. Przekonany o sensie projektu europejskiego, nastawiony na dalszą integrację, a do tego młody i optymistyczny, co stanowi kontrast między nim a doświadczonymi i mocno już poobijanymi w politycznych bojach przywódcami innych ważnych państw UE.
Eksperci uważają, że wraz z wyborem Macrona został spełniony warunek niezbędny do ożywienia wygasłego w czasie prezydentury François Hollande'a napędu francusko-niemieckiego. Pomysł Unii wielu prędkości może przybrać realne kształty.
– Jeden warunek już jest spełniony. Ale żeby silnik francusko-niemiecki ruszył pełną parą, musimy jeszcze poczekać na wybory w Niemczech we wrześniu – mówi „Rzeczpospolitej" Sebastian Dullien, ekspert w berlińskim biurze think tanku European Council on Foreign Relations (ECFR). Nie będą one aż tak emocjonujące jak te francuskie i z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że znów będzie rządziła wielka koalicja chadeków i demokratów. Jednak od dokładnej konfiguracji i wagi socjaldemokratów w nowym rządzie zależeć będą niuanse polityki europejskiej.