Po zwycięstwie Macrona groźba wyprowadzenia Francji z UE zniknęła i to jest zasadniczą przyczyną radości w Berlinie. Znacznie mniej jednoznacznie ocenia się jednak wiele planów nowego prezydenta Francji. Najlepiej ujął to „Frankfurter Allgemeine Zeitung", pisząc: „Wraz z nim projekt europejski nabiera tempa. Nikt nie mówi jednak o tym, kto za to zapłaci".
Rzecz w tym, że realizacja wielu pomysłów prezentowanych przez Macrona musiałaby doprowadzić do zasadniczych przewartościowań niemieckiej polityki, nie tylko europejskiej.
Macron nie taił nigdy, że zacieśnienie współpracy z Niemcami wiąże z utworzeniem osobnych instytucji dla strefy euro w tym wspólnego budżetu oraz Ministerstwa Finansów, a także zmianą niemieckiej polityki gospodarczej w postaci rozluźnienia polityki finansowej. Politycy CDU/CSU dopatrują się w tym zamiaru doprowadzenia do wspólnych obligacji strefy euro i co za tym idzie uwspólnotowienia długów państw strefy, oczywiście kosztem Niemiec.
Macron krytykował też otwarcie w marcu tego roku w Berlinie niemieckie przywiązanie do oszczędności budżetowych i domagał się, aby Niemcy wdrożyły własny program inwestycji wewnętrznych, np. infrastrukturalnych, co miałoby doprowadzić pośrednio do ożywienia gospodarczego w całej Europie. Przyczynić by się mogło także do zmniejszenia kolosalnych nadwyżek w bilansie handlowym RFN, co nie tylko zdaniem Paryża jest przyczyną wielu zawirowań w Europie.
– Obecny rząd jest daleko od tego rodzaju pomysłów. Niemcy chcą zacieśnienia współpracy w strefie euro, jak i w całej Unii, ale propozycje Macrona idą za daleko. Berlin obawia się nie tylko kosztów politycznych, ale i finansowych i jest zdania, że wzmocnienie relacji z Paryżem oraz samej UE nie zrekompensuje strat – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Dirk Meyer, ekonomista z Hamburga.