Gazeta przeanalizowała 7305 wydarzeń w maju i czerwcu, w tysiącach miast ze wszystkich stanów USA. W protestach brały udział miliony uczestników. Choć raport nie jest jeszcze zakończony, „większość brakujących danych pochodzi z małych miasteczek i miasteczek, więc nie spodziewamy się, aby ogólne proporcje uległy znaczącej zmianie po zakończeniu zbierania danych” - pisze „Washington Post”.

Dziennik w założeniach swojej analizy odszedł od ogólnego słowa „przemoc” i przykładowo oddzielnie traktował niszczenie mienia oraz fizyczne ataki na ludzi. Również osobno analizowano obrażenia (i ewentualne zgony) wśród protestujących oraz wśród funkcjonariuszy służb. „Użycie kilku środków do oceny zachowań protestacyjnych zapewnia lepszą ocenę niż ogólny termin przemoc” - podkreślają autorzy.

Według wyliczeń, policja dokonywała zatrzymań w czasie 5 procent z 7305 demonstracji. Oficjalnie zatrzymano ponad 8,5 tys. osób. Policja użyła gazu łzawiącego lub podobnych substancji w przypadku 2,5 proc. protestów.

Osoby ranne (wśród uczestników demonstracji lub osób postronnych) zanotowano w przypadku 1,6 proc. protestów. Zginęły cztery osoby (trzej demonstranci Black Lives Matter i jedna inna osoba), podczas protestów w miastach Omaha (Nebraska), Austin (Teksas) i Kenosha (Wisconsin). Dodatkowo w Portland (Oregon) zginął prawicowy działacz, zabity przez antyfaszystowskiego aktywistę (kilka dni później sprawca został śmiertelnie postrzelony przez policję).

Policjanci byli ranni w przypadku 1 proc. protestów. Nie zanotowano zabójstw funkcjonariuszy na służbie, które miałyby związek z demonstracjami.

W przypadku 3,7 procent protestów dochodziło do zniszczenia mienia lub aktów wandalizmu. Jednak w części z nich za przestępstwa odpowiedzialni byli nie demonstranci, tylko osoby wykorzystujące sytuację.

Ogólnie, według „Washington Post”, 96,3 proc. protestów nie wiązało się z żadnymi zniszczeniami czy atakami na policjantów, a w przypadku 97,7 proc. nie zgłoszono nikogo poszkodowanego. „Liczby te powinny skorygować narrację, jakoby protesty wiązały się z zamieszkami, wandalizmem czy aktami przemocy. Takie twierdzenie jest fałszywe. Protesty, w czasie których dochodziło do przemocy lub innych przestępstw, należy uznać za wyjątkowe, a nie reprezentatywne dla całego ruchu” - podkreśla amerykański dziennik.