– Tereny zalewowe to naturalne siedliska komarów, dlatego należy wypowiedzieć im prawdziwą wojnę – nie ma wątpliwości Janusz Kowalski, prezes Stowarzyszenia Kupców i Przedsiębiorców Kazimierza Dolnego, które od lat próbuje uporać się z problemem uciążliwych owadów odstraszających turystów.
Niedawne dwukrotne przejście fali powodziowej przez okolice Kazimierza oraz wysoka temperatura spotęgowały ich aktywność w nadwiślańskim miasteczku. – Nie można spokojnie posiedzieć na świeżym powietrzu. W ostatnich dniach problem urósł do tego stopnia, że klienci, którzy znają specyfikę Kazimierza, zanim zarezerwują nocleg, pytają o komary – mówi Kowalski. – Promocja Kazimierza nie ma dzisiaj sensu. Faktyczną zachętą byłoby pokazanie miasta wolnego od komarów.
Jednak dla wielu mieszkańców Polski owady są problemem większym niż biznesowa kalkulacja. Na zalanych w wyniku powodzi terenach są po prostu nie do zniesienia. Uwielbiają atakować wieczorami, ale na podtopionych terenach przy upalnej pogodzie i wilgoci żerują na ludzkim ciele od rana do późnego wieczora. – Żar leje się z nieba, a my się ubieramy jak kosmonauci. Zamiast sprzątać domy, walczymy z komarami – mówią mieszkańcy zalanego dwukrotnie osiedla Wielowieś w Tarnobrzegu.
– Komarów jest tutaj od jasnej cholery. Nic się zrobić nie da – martwi się Czesław Kania, sołtys zalanego w wyniku powodzi Szczekarkowa w gminie Wilków. Mieszkańcy boją się, że kiedy woda opadnie i zacznie się wielkie sprzątanie, komary nie pozwolą na pracę. – Zarazków pełno będzie. Nie wiadomo, czy komary czegoś nie przeniosą – nie kryje obaw sołtys.
[srodtytul]Miliony na opryski[/srodtytul]