Aż 59 proc. Amerykanów uważa, że papierosowy dym powinien zniknąć z przestrzeni publicznej – wynika z najnowszego sondażu Instytutu Gallupa. To aż o 20 punktów procentowych więcej niż w 2001 roku.
Kampanie antynikotynowe prowadzone w USA intensywnie na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat odniosły więc pewien sukces i zmieniły nastawienie Amerykanów do papierosów. Jednak nie na tyle, by przekonać ich do tego, że palenie powinno zostać całkowicie zdelegalizowane. Za takim rozwiązaniem opowiedziało się zaledwie 19 proc. ankietowanych. Niewiele więcej niż w 1990 roku (14 proc.).
Niezmienny pozostał też odsetek palaczy, którzy podczas badania przyznali, że zapalili papierosa w ciągu ostatniego tygodnia. Zrobiło to 22 proc. ankietowanych, podobnie jak pięć lat temu. Liczba palaczy w USA od lat nie maleje i wynosi 25 proc. Sprzeczność tę tłumaczy zdaniem ekspertów ceniona przez Amerykanów wolność obywatelska. Według American Lung Association przepisy dotyczące palenia istnieją obecnie zaledwie w 27 stanach, w tym w Nowym Jorku, gdzie za palenie w miejscach publicznych grozi 150 dolarów kary.
Niektóre miasta starają się jednak ograniczyć i tę resztkę wolności. Rada miasteczka Belmont w sercu kalifornijskiej Doliny Krzemowej zabroniła w 2008 r. mieszkańcom palenia we własnych domach. Zakaz dotyczy lokatorów wielopiętrowych budynków. Zdaniem rady „dym unosi się na korytarzach, zagrażając zdrowiu niepalących sąsiadów". Za nieprzestrzeganie zakazu grozi do 1000 dolarów kary oraz natychmiastowa eksmisja. Wcześniej rada miasta Calabasas położonego w pobliżu Los Angeles, wprowadziła podobny zakaz. Zrozpaczonym palaczom pozostaje własny samochód. Przy zamkniętych szybach.
– Takie restrykcje godzą w wolność obywatelską ludzi, dla których palenie jest częścią ich stylu życia i indywidualnym wyborem – mówi „Rz" Christoph Lövenich ze stowarzyszenia obrony praw palaczy Netzwerk Rauchen w Bonn. Według niego to wynik „fanatyzmu" poprawnych politycznie, którzy by chronić jednych, zniewalają drugich.